Piosenki

sobota, 4 lipca 2015

Kochani!


Dawno nie pojawiła się tutaj żadna notka, wiem, przyznaję się do winy. Chcielibyście żebym dokończyła to opowiadanie? Jak na razie, raczej nie mam już dla kogo pisać tego bloga. Proszę, jeśli wam zależy, podbudujcie trochę moje chęci do pisania <3

poniedziałek, 9 lutego 2015

XXVI - Ja ciebie też.

   
  




    Persefona od czasu do czasu wypuszczała mnie z komnaty, a czasem nawet z pałacu. Obie doskonale wiedziałyśmy, że nie ucieknę nawet jak bym chciała ( a chciałam najbardziej na świecie ), bo najzwyczajniej nie mam dokąd. Nie miałam pojęcia jak się stąd wydostać.
Hades nie uraczył mnie swoją obecnością ani razu, odkąd widzieliśmy się po moim przybyciu. Ale nie miałam chęci oglądania jego parszywej mordy, więc było mi to na rękę.
Usiadłam na tym brzegu rzeki Styks, na  którym miałam doskonały widok na Pola Kary i dokładnie przyjrzałam się wszystkim ciężko pracującym duszom. Tak mało brakowało, a byłabym teraz wśród nich. Nie znaczy to oczywiście, że tak mi się tam śpieszy, ale chyba wolałabym już coś robić, niż siedzieć bezczynnie, bo gdy siedzę nic nie robiąc, mam za dużo czasu na myślenie o tym co straciłam. Nadal  uważam, że  to wszystko moja wina.
Dlaczego? Bo tak jest.
To ja rzuciłam się w pościg za Harpiami, żeby uratować tą wywłokę Ashley, która pewnie już klei się do Chrisa.
Jesteś zasdrosna - podszepnęła moja podświadomość.
Jestem i to cholernie! Ale mniejsza z  tym! Co mi da zazdrość, skoro jestem martwa? Oni nadal żyją, nic nie stoi więc na przeszkodzie, żeby byli razem. A ja nadal życzę mu  tego co najlepsze.  Nie po to go uratowałam, żeby teraz żałował, że sytuacja się nie  odwróciła.  Znam go na tyle dobrze, że wiem, że pewnie nadal się zadręcza. Cholera!
   Wzięłam pierwszy lepszy kamień i z całej siły rzuciłam go przed siebie. Byłam pewna, że nikt nie oberwie, bo Styks raczej nie była rzeką idealną na ciepłe letnie popołudnia w gronie rodziny, więc zdziwiłam się gdy kamień uderzył w tą samą łódź którą tu przybyłam, zrzucając bezpowrotnie kilka dusz.
Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Zazwyczaj nie płakałam, ale co innego mi teraz pozostało. Byłam bezsilna. Nawet nie  starałam się ścierać słonych kropli z twarzy. Pozwoliłam im płynąć tak swobodnie, jak jeszcze nigdy. Według mnie, łzy od  zawsze były oznaką słabości. I tak, jestem słaba, jestem tak cholernie słaba, ale kocham go. I żałuję, że uświadomiłam to sobie tak późno. Żałuję, że nie usłyszał mojej odpowiedzi, wtedy w lochach. Wiem jednak, że tak miało być. Życie jest serią pożegnań.
Mieliśmy się poznać, żeby potem się rozstać. Mojry zrobiły nam kawał.
Ale nie żałuję, że trafiłam do Siedziby, bo poznałam wielu wspaniałych ludzi, takich jak Diana, Chris, Dylan... Właśnie, Dylan. Choć wiem, że nie musiał tego robić, mam mu za złe, że do tej pory nie zrobił nic, żeby mnie stąd wyciągnąć. Jest synem Hadesa, może mógłby coś zdziałać?
  Nie mogę mieć do niego  pretensji. Odsyłając Chrisa zgodziłam się na śmierć. Mimo to nigdy nie pogodzę się z tym, że już więcej nie zobaczę Diany gotującej obiad z promiennym uśmiechem na twarzy, nie pokłócę się z Ashley, która znów sobie coś ubzdura, nie pośmieję się z głupoty Reya  gdy wyrosną mu kolejne kwiatki, nie usłyszę jak Dylan gra dla Kim na gitarze, nie zdziwię się gdy zobaczę suchą Jullie wychodzącą z basenu i nie spojrzę w te piękne zielone tęczówki...
Tego już było dla mnie za wiele. Szybko zerwałam się z ziemi i ruszyłam w stronę Styksu.  Miałam tego wszystkiego dość. Właśnie miałam skoczyć, gdy ktoś objął mnie ramionami w pasie i odciągnął do tyłu. Nawet śmierć po śmierci mi nie wychodzi!
Silne ramiona oplotły mnie w żelaznym uścisku, choć byliśmy już w niemałej odległości od brzegu. Nic nie wskazywało na to, żeby ten ktoś mnie puścił.
- Nie chcesz tego zrobić. - powiedział mężczyzna nadal trzymający mnie od tyłu.
- Chcę. - zaszlochałam. Już nawet nie miałam siły, żeby udawać silną. - Co innego mi zostało?
Chłopak westchnął.
- Wiesz ile osób tam na ciebie czeka? - spytał łagodnie. Wiedziałam, że mówiąc 'tam' miał na myśli ziemię i tamten świat.
- Nie doczekają się. Przecież już tam nie wrócę.
- Nie możesz być tego taka pewna.
Dobra, koleś  zaczynał mnie denerwować.
- A ty niby możesz? - warknęłam.
- Owszem. - odparł niezwykle pewnie, co troszeczkę zbiło mnie z pantałyku. - A wiesz skąd wiem? Chodź.
Puścił mnie, ale szybko złapał za nadgarstek i pociągnął z powrotem w stronę pałacu. Ale gdy byliśmy już prawie pod drzwiami, skręcił w prawo i dotarł do szklarni. Chwila, szklarni? Ah tak, to pewnie własność Persefony. Mniejsza ze szklarnią. Istotniejsze było kto pod nią stał. To nie mogła być prawda.
  A jednak postanowiłam uwierzyć i szybko wyrwałam się z uścisku chłopaka. Podbiegłam do bruneta, gdy ten rozłożył szeroko ramiona. Zarzuciłam mu ręce na szyję, a on musiał obrócić się wokół własnej osi żeby nie upaść. Schowałam twarz w jego ramieniu i przytuliłam go mocniej. On także sprawiał wrażenie, jakby miał mnie już nigdy nie puścić.
- Przepraszam, że to tyle trwało Savi. Musiałem zająć się Chrisem.
Oderwałam głowę od jego ramienia i spojrzałam w jego ciemne oczy.
- Co z nim? - spytałam, choć nie chciałam znać odpowiedzi.
- On... Zeusie, nie widziałem go jeszcze w takim stanie. Nie chce wyjść z pokoju, wyżywa się na każdym kto mu się nawinie. Ja nawet nie wiedziałem, że można wypić tyle co on i nadal być przytomnym, ale.... hej, nie płacz. - Dylan delikatnie starł łzy spływające po moim policzku.- Wracamy do niego, tak?
Nie ufałam moim strunom głosowym, więc jedynie pokiwałam głową i znów się do niego przytuliłam.
- Chyba będziecie  tego potrzebować. - mruknął ktoś za moimi plecami. Niechętnie puściłam Dylana i stanęłam z tą osobą twarzą w twarz.  Persefona wcisnęła mi w dłoń coś co wyglądało jak perła. Ignorując  moje zdziwienie, zwróciła się do mojego  brata. - Wymazałam ją z rejestru i znalazłam jedną perłę. Tobie nie będzie ona potrzebna bo nie umarłeś, ale ona może się stąd wydostać tylko  w taki sposób.
Brunet pokiwał głową, na znak że rozumie, a Persefona szybko przytuliła nas oboje i odeszła, mówiąc jeszcze, żebyśmy się pospieszyli.
- Musisz rzucić tę perłę na ziemię i wyobrazić sobie miejsce w które chcesz się dostać, a potem ją rozdeptać, tak? - Wytłumaczył mi  Dylan. Skinęłam głową.- A, i Savi, jeszcze jedno. - Dałam mu znak, że słucham. - Idź najpierw do Chrisa, od potrzebuje cię najbardziej.
Dylan uśmiechnął się pokrzepiająco, a ja rozdeptałam perłę Persefony i wyobraziłam sobie blond włosy i zielone oczy.






 Upadłam na coś twardego, co chyba było człowiekiem, bo jęknęło pode mną. Szybko przetoczyłam się na bok i tym razem natrafiłam na materac. Otaczały mnie meble z ciemnego drewna, a jedyne światło dawała mała lampka zamocowana przy drzwiach. Usłyszałam jak osoba na której wylądowałam porusza się i siada, więc ja też usiadłam. Chris popatrzył na mnie niewidomym wzrokiem i jęknął.
- Cholera, znowu. - Położył się i przetarł twarz dłońmi. - Głupie koszmary.
Pospiesznie usiadłam mu na brzuchu okrakiem, oderwałam ręce od jego twarzy i pochyliłam się nad nim.
- Ja wiem, że wstałam z martwych, ale tak  źle to chyba nie wyglądam. - zaśmiałam się, widząc jak strach na jego twarzy ustępuje miejsca niedowierzeniu. Delikatnie przejechał wierzchem dłoni po moim policzku, nie wierząc, że jestem tu naprawdę. Chwilę potem, to ja leżałam, a on pochylał się nade mną.
 - Kim jesteś i dlaczego znowu mi to robisz? - warknął, jedną dłonią przytrzymując mi ręce nad głową. Widziałam w jego oczach wściekłość.
- Chris! To ja! - krzyknęłam.
- Nieprawda! - odkrzyknął natychmiast. - Prawdziwa Savi nie żyje! - dodał, a złość w jego oczach zastąpił ból.- Chciałbym, żeby było inaczej, ale nie jest, więc się wynoś!
Teraz i mnie to zabolało. A przez chwilę byłam taka szczęśliwa.
- Jak mam ci udowodnić że to ja?
Puścił mi ręce i zszedł z mojego brzucha, siadając na materacu obok mnie.
- Proszę. Udowadniaj.
Nie zastanawiając się zbytnio, zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam. Na początku się opierał, ale szybko odwzajemnił pocałunek. Pocałunek pełen bólu i tęsknoty.
   Wplotłam palce w jego przydługie włosy, a jego dłonie błądziły po moich plecach. Delikatnie popchnął mnie na materac, tak, że teraz leżał na mnie, całując zachłannie.
- Już mi wierzysz? - mruknęłam między pocałunkami.
Nie doczekałam się odpowiedzi, ale poczułam jak blondyn się uśmiecha. Oderwał się ode mnie, ale nie odsunął. Nasze twarze nadal dzieliły centymetry. Po raz pierwszy mogłam przyjrzeć się tym pięknym, zielonym oczom z tak bliska. Chris odgarnął mi włosy z twarzy.
- Jakim cudem...? - spytał uśmiechając się niepewnie, i znów mnie pocałował. Ja też się uśmiechnęłam.
- Dylan. - szepnęłam tylko i usiadłam mu na brzuchu.
- To co ci powiedziałem... - zaczął niepewnie, a ja już wiedziałam o co mu chodzi.
- Wiem Chris. - Zaczęłam się bawić jego włosami. - Ja ciebie też.
W jego oczach błysnęło coś dziwnego. Usiadł, strącając mnie odrobinę i mocno przytulił. Oparłam głowę o jego ramię i złączyłam nogi w kostkach za jego plecami.
- Tak bardzo tęskniłem. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu jesteś. Mam wrażenie, że to mi się śni.
- Też tęskniłam. Jestem tu i już nigdzie się nie ruszam.
Chris zaśmiał się smutno.
- Chciałbym ci wierzyć, ale chyba nie potrafię. - powiedział. Westchnęłam.
- Już cię nie zostawię, Chris. Obiecuję.








Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem pojawi się więcej komentarzy niż pod poprzednim (dwa). Macie tu Chavi  ;) Mi tam rozdział się podoba, nawet jeśli jest przesłodzony. A wam? Piszcie ;*

sobota, 31 stycznia 2015

XXV - Kochasz, to twoja jedyna słabość.







  Tępy ból w skroni, rękach, głowie.
Skroń boli od picia. Alkohol pulsuje, bębni, tupie. Próbuje odnaleźć drogę do głowy. Puste butelki są jedynymi świadkami całego zajścia. One i cztery ściany.
Ręce?
Ręce bolą od ciosów. Ściany to mocni przeciwnicy.
A głowa? Głowa boli od płaczu. Od hektolitrów wylanych łez.
A ty? Ty siedzisz na podłodze, oparty o ramę łóżka i płaczesz dalej. Przydługa blond grzywka opadła ci na oczy a ty nawet nie starasz się jej poprawić, choć zwykle wariujesz gdy tak się dzieje. Kolejna butelka toczy się po podłodze. Nie wiem ile już wypiłeś. Nie wiem jak ci pomóc. Oboje kochamy równie mocno, choć na odmienne sposoby.


Co mam robić?


Popycham uchylone drzwi i wchodzę do ciebie. Szklana butelka rozbija się o ścianę niedaleko mnie. Mam szczęście, że jesteś pijany. Patrzysz na mnie rozbieganym wzrokiem i krztusisz się łzami. Jesteś w tak tragicznym stanie, że sam mam ochotę płakać. Zeusie, dlaczego strata tak boli?
Podchodzę i pokrzepiająco klepię cię otwartą dłonią po plecach. Boli mnie to tak samo jak ciebie, uwierz stary. Powiedziałbym ci to ale uprzesz się, że nie wiem co czujesz, bo nigdy nie straciłem osoby którą kochałbym w TEN sposób.
Wiem, że kiedyś zabijesz mnie za to, że widziałem jak płaczesz. Pomogę ci. Pójdę po nią.
Nie dla mnie, nie dla Diany. Dla was.




- Umieram - mówisz, ponownie krztusząc się łzami. - Dlaczego to tak boli?
Chwilę się zastanawiam, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
- Nie wiem stary. Nie mam pojęcia. - Kręcę głową i zabieram ci z ręki butelkę. Nawet nie próbujesz jej zatrzymać. Twoja ręka opada.
Chowasz głowę w dłoniach.
- Dlaczego jestem taki słaby?
- Nie jesteś słaby. - odpowiadam od razu. - Nigdy nie widziałem nikogo silniejszego od ciebie. Ale każdy ma jakieś wady. A ty po prostu kochasz, to twoja jedyna słabość
Bełkoczesz coś pod nosem, ale chyba orientujesz się, że nic z tego nie zrozumiałem.
- Życie to jedno, wielkie, nie kończące się łajno. -Jestem zaskoczony, że jeszcze potrafisz składać słowa w logiczne zdania. Masz mocną głowę. - A ja nie jestem na  tyle bogaty, żeby kupić sobie kalosze. Rozumiesz?
Podnosisz na mnie swoje opuchnięte, zielone oczy i czekasz na moją reakcję.
- O dziwo rozumiem. - Odpowiadam. Pociągam długi łyk z butelki, którą ci zabrałem. - Też chodzę boso.
Butelki się kończą. Nie wiem skąd masz taki zapas, ale widać i tak jest ich za mało. Pomagam ci wstać i położyć się na łóżku. Zasypiasz a ja stoję oparty o drzwi i patrzę na ciebie jeszcze chwilę. Ty nigdy mnie nie zawiodłeś, przyjacielu. I ja też cię nie zawiodę.
Wychodzę.
 Czarny pegaz imieniem Obscure* stoi na tarasie. Czujnymi oczami koloru burzowych chmur obserwuje każdy mój ruch. Zarzucam plecak na ramię, a potem na drugie. Sprawdzam czy mój spiżowy miecz jest na miejscu.
Ostatnie kilka kroków biegnę i mocno odbijam się od chodnika, wskakując na grzbiet zwierzęcia. Przez chwilę żałuję, że nie jestem tak utalentowany jak dzieci wuja Posejdona, ale po chwili stwierdzam, że bycie synem Hadesa też jest nawet całkiem spoko bo można gadać z takim, przykładowo, duchem konia.
Obscure rży.
  Wybacz zwracam się do niego I nie bierz tak wszystkiego do siebie.
Pegaz prowokująco prycha, ale uznaję, że mam ważniejsze sprawy do przemyślenia niż końska egzystencja. Skupiam wzrok na lesie nieopodal, a potem staram się zobaczyć cokolwiek pod powierzchnią ziemi. Widzę zawiłą plątaninę korytarzy Labiryntu i jasne światełko kilka kilometrów na wschód. Otóż, jak widać, tatuś nie widział nic dziwnego  w tym, że wejście do świata umarłych jasno sobie świeci.
  Z tego co wiem, śmiertelnicy opowiadają o tym jak to niby po śmierci widzi się jasne światło.
No ale ja nie bronię. Żyjcie (i umierajcie) sobie jak chcecie.
Pegaz wznosi się w niebo. Chłodny zimowy wiatr rozwiewa moje czarne włosy. Powoli zatapiam się w gwiazdach, ale nagle przypominam sobie o śledzeniu jasnego punkciku.


Jestem Savi, jestem.









*Obscure - Mroczny, Ciemny
 Przepraszam was strasznie za tak długą nieobecność. Nie będę się tłumaczyć, ale powiem wam tylko że zaczyna być lepiej niż było. Nie jest dobrze, bo w moim słowniku nie ma takiego słowa jak "dobrze". Jest tylko "źle" i "gorzej".
W każdym bądź razie wróciłam i nigdzie się jak na razie nie ruszam. Dziękuję też za nominację do Liebster Blog Award ;) odpowiedzi postaram się dodać jutro.
Rozdział jest krótki i pewnie nie zachwyca ( ja wiem, miał być w niedzielę, ale postanowiłam, że dodam go teraz a kolejny ukarze się we wtorek ) ale nie bijcie, proszę ;-; .
Poproszę 10 komentarzy (co najmniej) ;)). Dobranoc <3
PS W tej notce nie wystąpiło imię żadnego z chłopców. Wiecie o kim była mowa?

piątek, 30 stycznia 2015

Tak to bywa, czasami...


Tak to bywa, czasami...
Czasami po prostu nie mamy czasu.
Czasami zajmujemy się życiem i zapominamy o reszcie.
Ale bywają też takie chwile gdy nawiedza nas myśl
"Chwileczkę!.."
A wtedy zwalniamy tempo.
Serce przestaje walić jak młotem.
A  ty masz wreszcie czas i widzisz
że wcześniej też go miałeś, czasem nawet w nadmiarze.
Ale nie umiałeś go wykorzystać
Wtedy wstajesz i mówisz "Dosyć!" Podchodzisz  do
biurka i klikasz przycisk. Po niedługiej podróży docierasz
na miejsce i widzisz pełno uśmiechniętych twarzy,które 
cały czas czekały. Na twojej twarzy  wita uśmiech, którego
tak dawno tam nie było.
Twoje palce tańczą po klawiaturze w skomplikowanej
kombinacji.
Tak właśnie powstaje coś
WSPANIAŁEGO
Nie dlatego, że jest dobre
ale dlatego, że
CIESZY
nie tylko
 ciebie.


Nowy rozdział ukarze się w niedzielę.
Dziękuję.

niedziela, 4 stycznia 2015

Życie pisze różne scenariusze..... niestety

Kochani, pozwólcie że coś wam wyjaśnię. Otóż, tak miało być dwanaście komentarzy. Ale mi nie chodzi o to żeby jedna osoba pisała po pięć komentarzy ( pomijam, że jeszcze dwa były moje -.-). Chodzi mi o dwanaście komentarzy od dwunastu różnych osób. I bardzo chętnie ujrzę te nadprogramowe, jeśli zobaczę nowych czytelników, bądź osoby które wcześniej nie widziały rozdziału. DWANAŚCIE znaczy DWANAŚCIE.
Dlaczego na razie nie ma rozdziału? Powiem wam szczerze, że moje oceny nie wyglądają najlepiej. Muszę się poprawić bo nie dam sobie rady na próbnych egzaminach. Na razie więc na pierwszym miejscu stawiam naukę, potem bloga. Wybaczcie ale ja nie żyję pisaniem, choć bardzo żałuję że tak nie jest :/
Serdecznie was pozdrawiam i przepraszam za opóźnienia, dodałabym tę informację wcześniej ale mój Internet mnie nie kocha ;-; bardzo żałuję, bo mam masę pomysłów i kilka nowych rozdziałów ułożonych w głowie ale nie dam rady teraz nic dodać. Podkreślam jeszcze, że blog nie jest zawieszony. On po prostu powoli wraca do życia. Dziękuję również za prawie 11 000 wyświetleń 💜

niedziela, 7 grudnia 2014

XXIV - Rejestr Dusz



 - Dokąd mnie prowadzisz? - burknęłam. Szłam za ojcem, ciemnym korytarzem. Na ścianach połyskiwało światło pochodni. Jeden ze strażników idących za mną, trzymał ostrze miecza pomiędzy moimi łopatkami, popędzając mnie do przodu.
- Powinnaś być mi wdzięczna. Opóźniam rozprawę. - odburknął, tonem równie chłodnym co mój.
Gwałtownie przystanęłam. Poczułam jak miecz wbija się w moje plecy, by po chwili cofnąć się, gdy zaskoczony pomagier zorientował się co się stało.
- Nie widzę takiej potrzeby. - Skrzyżowałam ręce na piersi.
- Tak ci spieszno na Pola? - zaśmiał się Hades.
Mówiłam! Wiedziałam!
- Więc od razu zakładasz, że tam trafię?
Nadal stałam w miejscu, o czym przypominał mi miecz boleśnie wbijający się w moje plecy. Strażnik położył mi dłoń na ramieniu i popchnął do przodu. Gwałtownie odwróciłam się w jego stronę, wykręcając mu rękę, której nie zdążył zabrać. Przycisnęłam go twarzą do ściany, nim ktokolwiek zdążył zareagować. W lewej dłoni trzymałam jego broń.
- Nigdy. Mnie. Nie. Dotykaj. Śmieciu. - warknęłam, z każdym słowem mocniej przyciskając go do ściany. Jęknął, a ja nachyliłam się nad nim. - Tak jakby, przed chwilą mnie zabili, więc nie mam dobrego humoru.
- Przepraszam. Przepraszam! - Puściłam go i wsunęłam jego miecz za pasek, czarnych porozdzieranych rurek które miałam na sobie. - Ej! A mój miecz?!
Posłałam mu mrożące krew w żyłach spojrzenie, a on uniósł ręce do góry.
- Nic nie mówiłem.
- Tak myślałam. - burknęłam i spojrzałam wreszcie na ojca, o którym tak jakby chwilowo zapomniałam. Podpierał się ręką ściany i krztusił się ze śmiechu. Uniosłam brwi. Hades szybko się opamiętał i wskazał palcem na rudowłosego strażnika. Rudowłosego?
A tak. Idiota zdjął hełm, bo ze strachu chyba zbyt mocno się spocił. Teraz nerwowo odgarniał z czoła posklejane, rude kosmyki.
- Nie zadzieraj z moją córką, Weasley patałachu. - Pan Podziemia... hahahah, przepraszam. Nie mogę go tak nazywać, widząc jak usilnie próbuje zachować powagę. Kąciki jego ust, niebezpiecznie unosiły się do góry gdy mówił, a w jego oczach czaił się szalony błysk. Wyglądał jak dziecko, które spędziło noc w zabawkowym, a rano, gdy ponownie otworzono sklep, nie pozwolono mu zostać ani zabrać nic ze sobą. Czy ja też tak wyglądałam?
Po chwili westchnął głęboko i trochę się opamiętał. Ruszył dalej, ciemnym korytarzem. Zrównałam z nim swój krok. Co chwilę rzucałam mu ukradkowe spojrzenia, ale udawał, że ich nie widzi. Uporczywie wpatrywał się w mrok tunelu, bo właściwie, tak właśnie zaczął wyglądać korytarz.
- Gdzie idziemy? - spytałam niby od niechcenia, choć w środku gotowałam się ze złości. Czułam na karku ciepły i wilgotny oddech rudego, co wcale nie poprawiało mi humoru.
- Szczerze? - zapytał Hades radośnie.
- No.
- Nie mam pojęcia! - Uśmiechnął się, jakby właśnie oznajmiał, że kupił mi lody truskawkowe, bo czekoladowych nie było. Trochę z powagą, trochę z zmieszaniem i... wydawało mi się że dostrzegłam w jego oczach także rozbawienie. Zgubił się we własnym pałacu i jeszcze go to bawiło.
Dyszenie na moim karku dało się odczuć coraz wyraźniej. Gdy poczułam na szyi coś mokrego i jednocześnie ciepłego, odwróciłam się błyskawicznie.
- Odpierdol się rudy! - warknęłam, wskazując palcem przed siebie. Prosto na podskakującą radośnie, czarną i włochatą, klatkę piersiową.
Spojrzałam odrobinę wyżej, a na mój nos spadła kolejna wielka kropla śliny.
- Nie no, to już jest przegięcie! - wybuchłam. - Jestem tu od pół godziny i już mam dosyć!
Hades pociągnął mnie za ramię, tak, że prawie upadłam na plecy, jednak w ostatniej chwili zręcznie przekręciłam się o sto osiemdziesiąt stopni. Potruchtałam kilka kroków, nadal schylona, aż udało mi się odzyskać równowagę.
- To - wskazał kciukiem za siebie. Za nami nadal kroczył ogromny pies. - jest Lily. Przyzwyczaisz się.
- Słucham?
Korytarz skończył się i weszliśmy do wielkiej sali, oświetlonej ogromnym kominkiem i milionami pochodni. Zaczęłam się zastanawiać, czy grecy to faktycznie byli tacy tępi, czy po prostu nie chciało im się bulić za prąd. Uznałam że zastanowię się nad tym później. O ile w ogóle będzie jakieś "później". Z tatusiem to nigdy nic nie wiadomo.
Wyobraźcie sobie Hadesa. Widzicie go? Burza czarnych, przydługich włosów, ciemne, prawie że czarne oczy. Ciemna powiewająca szata, a pod spodem różowa satynowa piżamka w misie.
Parsknęłam śmiechem.
Okay, nie ma takiej piżamy, ale nie zdziwiłabym się, gdyby miał.
No i jak już go widzicie, to wyobraźcie sobie, że te jego ciemne włosy zaczynają się palić, a on faktycznie ma taką piżamę na sobie.
Już?
Spytacie co to da?
Nic, ale nie mogłam się powstrzymać. Ponownie parsknęłam śmiechem, a Hades rzucił mi karcące spojrzenie, ale nic nie powiedział. I wtedy przypomniało mi się, jak kiedyś rozmawiał ze mną, w mojej głowie. Czyżby właśnie znowu to zrobił? Mam nadzieję, że nie.
Dupek.
- O własnym ojcu tak? - Oburzył się.
Świnia.
- Przestań!
Własnego mózgu nie masz, to w moim siedzisz?
- Koniec! Masz przestać natychmiast!
Dobra, faktycznie.
Doskonale wiedziałam, że stąpam po kruchym lodzie, ale jakoś tak nie potrafiłam brać tego gościa na poważnie. Z moich ust nie znikał chytry uśmieszek.
Nagle, centralnie przede mną, wyrosła jakby z ziemi ( a może? ) kobieta o złotych oczach. Może nie były złote, ale koloru tak intensywnego miodu, że nieomal błyszczały złotem. Miała długie, ciemno brązowe loki, upięte w wysokiego, luźnego kucyka. Na jej zgrabnym ciele, ciasno opinała się szmaragdowo-bordowa suknia do ziemi, z gorsetem przeplatanym z przodu srebrną nicią. Trzymała w ręce jo jo, którym po chwili rzuciła w Hadesa. Nie zdążył odeprzeć ataku, nagle strasznie zamyślony, co poskutkowało czerwonym śladem na środku czoła.
- Gdzie żeś był tyle czasu? - spytała zirytowana.
Okay, grecy to na prawdę wieśniacy. Nie no, dobra, zrozummy kobietę. Jej mąż wyszedł na pół godziny przed własny pałac, potem się zgubił. Poda mi ktoś jo jo?
- Oprowadzałem córkę po pałacu. - Wyjaśnił dobitnie.
- Co tu jest do oprowadzania? - burknęła - niekończący się korytarz dookoła, sala tronowa, sypialnie i lochy.
Nagle coś załapałam.
- To znaczy, że przez pół godziny prowadzałeś mnie tunelem dookoła, bo chciałeś mi pokazać ciemne ściany i pochodnie? - sarknęłam.
- Można tak powiedzieć. - Energicznie pokiwał głową.
- Pacan - mruknęłyśmy jednocześnie.
Persefona uśmiechnęła się wesoło i chwyciła mnie pod rękę. Gdy odchodziłyśmy, obejrzała się przez ramię i cmoknęła prowokująco. Kątem oka zobaczyłam jak Hades czerwienieje.
- Więc - Zaczęła, gdy weszłyśmy w kolejny, ciemny korytarz - obserwowałam cię od jakiegoś czasu. Kobieta przesuwała po ścianach opuszkami palców, a w miejscach gdzie jej dłonie spotykały się z ciemną nawierzchnią kwitły kwiaty, lecz gdy tylko odeszłyśmy kilka kroków, roślinki więdły i odpadały ze ściany, ustępując miejsca ciemności. Moc Persefony była słaba.
- Wiesz jak tu trafiłam? - spytała, wyrywając mnie z zamyślenia.
Pokiwałam głową.
    Doskonale znałam mit, w którym Kora, córka Demeter trafiła do Podziemia. Dziewczyna zerwała kwiat. Kwiatem tym był mężczyzna, zakochany w sobie bez pamięci.
  Narcyz wywołał kiedyś zamieszanie, gdy zakochała się w nim jedna z nimf, a on odtrącił ją, będąc zainteresowanym tylko własną osobą. Wściekła Demeter zamieniła go w kwiat, który później zerwała jej córka. Gdy to zrobiła, z ziemi wyłonił się czarny rydwan, prowadzony przez Hadesa. Hades zabrał Korę do swojego królestwa i uczynił ją swoją żoną. Bogini jednak wynegocjowała, aby dziewczyna wróciła do domu, na powierzchnię.
Mój ojciec zgodził się. Na pożegnanie jednak, zapragnął poczęstować boginkę jabłkiem, a ona niewiele myśląc wgryzła się w owoc. Od tej pory Kora wracała na ziemię wiosną, a jesienią musiała ponownie zawitać w Podziemiu, jako Persefona.
- Wiem. - przytaknęłam.
- A ja wiem co Hades planuje. - zatrzymała się przed wielkimi, mosiężnymi drzwiami. - Wiem też, że zostawiłaś na ziemi niezałatwione sprawy. Pomogę ci.
- W jaki sposób?
Weszłyśmy do kolejnego korytarza, na którego końcu zastałyśmy schody. Kora poprowadziła mnie na górę.
- Nienawidzę tego zamczyska. Trzy czwarte to ciemne korytarze. - burknęła kobieta, a ja pomyślałam, że lubię ją coraz bardziej. - W jaki sposób, pytasz? To już zostaw mnie. - puściła mi perskie oczko i pchnęła kolejne drzwi. Moim oczom ukazała się niewielka sypialnia. Wiecie, ciemno, nie ma okien, same pochodnie, dwuosobowe łóżko i jakaś szafka. - Rozgość się. Przyjdę do ciebie później.
   Odwróciłam się w jej stronę, ale napotkałam tylko zamknięte drzwi. Usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Uderzyłam pięścią w drzwi.
- Hej! Wypuść mnie! - krzyknęłam.
- Przykro mi, nie mogę.
Usłyszałam oddalające się kroki. Osunęłam się po ścianie i utkwiłam wzrok na jakimś punkcie w ciemności. Wiele bym dała żeby móc choć przez chwilę porozmawiać z Dianą lub Chrisem.

*

  Przez tysiące lat, kobieta nauczyła się poruszać bezszelestnie. Nawet długa suknia i buty na wysokim obcasie nie przeszkadzały jej w tym. 
Cichutko przemknęła przez pałac i dotarła do siedziby Tanatosa. 
Bóg siedział przy przeogromnej księdze, zapisanej prawie do końca. Na półkach w całym pomieszczeniu leżały sterty takich samych ksiąg. Rejestr Dusz, pomyślała Persefona.
Tanatos wstał, a jego ogromne, czarne skrzydła zatrzepotały złowieszczo. Mimo to, uśmiechnął się do Bogini przyjaźnie. Na tyle przyjaźnie, na ile może to zrobić stary Bóg Śmierci, od lat patrzący na ludzkie katusze.
- Witaj Koro. - Delikatnie spuścił głowę.
- Witaj Tan. - odparła kobieta.
Tanatos poprawił fałdy długiej szaty i ominął Persefonę, zamykając wrota, przez które przed momentem weszła.
- Cóż cię do mnie sprowadza? - Starał się ukryć zirytowanie, co niezbyt mu wychodziło. Gdy ktoś go odwiedzał, co na szczęście zdarzało się niezwykle rzadko, miał ogromne zaległości w rejestrze.
Tak, ten stary Bóg, spędził tysiące lat, a może nawet i miliony, na spisywaniu liczby ludzkich dusz, które pośmiertnie trafiały do królestwa Hadesa.
- Mam dla ciebie ofertę. - Uśmiechnęła się kusząco. Gdyby mógł, Tanatos pewnie by się zarumienił.
- Jaką?
Persefona udała, że się zastanawia.
- Mogę namówić Hypnosa, aby cię odwiedził. Wszak marudziłeś ostatnio, że tak mało ludzi umiera we śnie. Może udało by ci się dogadać z bratem. - Zakręciła na palcu ciemny lok.
- Kusząca oferta. - Przyznał Bóg.
- Ale oczywiście, nic za darmo. - Upomniała go córa Demeter. - Zależy mi na tym aby jedna osoba zniknęła z Rejestru.
- Z Rejestru? Wiesz, że nawet jeśli z niego zniknie, nie przywróci jej to życia? - upewnił się.
- Owszem, wiem o tym. Z tą sprawą poradzę sobie sama. Chcę tylko, aby jej zgon zniknął. Wtedy po powrocie na ziemię, nie będzie można ściągnąć jej z powrotem pod pretekstem.
Ciemnowłosy Anioł Śmierci zastanowił się przez  chwilę.
- Hades ci tego nie wybaczy. - zauważył słusznie.
- Mój mąż nie musi o tym wiedzieć. Więc jak? Umowa stoi?
- Stoi.
   Mężczyzna wskazał ręką starą księgę za sobą. Kora chwyciła w dłoń starą stronicę, szukając daty i nazwiska. Po chwili znalazła.
Wskazała palcem swoje znalezisko, a Tanatos starł je opuszkami. Pozostałe nazwiska, wskoczyły o miejsce wyżej, kryjąc lukę. Teraz nikt miał nigdy nie doszukać się błędu.
- Miło się z tobą prowadzi interesy. - Uśmiechnęła się Persefona. Nim Bóg zdążył odpowiedzieć, kobieta zniknęła.
Wtedy coś do niego dotarło. On spełnił swoją część umowy. Ona nie.
Wściekł się i wywrócił starą szafkę, ubrudzoną woskiem od świecy. Mógł kazać jej obiecać na Styks. Wykiwała go.
Teoretycznie, mógłby wpisać to nazwisko znów.
Tak. Mógłby. Gdyby tylko wiedział, jakie to było nazwisko. Nawet nie przyszło mu do głowy, aby wtedy na nie spojrzeć. Poza tym, nie miał już miejsca, aby je dopisać. Rejestr z tego dnia, był już zapełniony, a nie mógł wpisać fałszywej daty. Kolejny raz dał się jej omamić. I kolejny raz, nic z tego nie miał.








*
Witajcie kochani :) dawno mnie tu nie było.
Już wyjaśniam dlaczego. Otóż pies pogryzł mi ładowarkę do laptopa. Niestety mówię serio ;-;
Rozdział był już prawie skończony, gdy to zauważyłam i niestety nie miałam jak go skończyć.
Chciałabym serdecznie podziękować każdemu kto skomentował poprzedni rozdział. Kocham was za te komentarze <3
Dziękuję również za prawie 10 000 wyświetleń bloga. Jesteście niesamowici!
Cóż, rozdział ma 5 stron w Open Office. Myślę, że to sporo. Chyba powoli domyślacie się, co będzie dalej. Nie dowiecie się jednak, jeśli pod tym postem nie będzie 12 komentarzy ;)








piątek, 14 listopada 2014

XXIII - Nie dotykaj mnie! (cz. II)




- NIE DOTYKAJ MNIE!

Diana kazała wszystkim się odsunąć, a sama podeszła do Chrisa, jednak wedle jego życzenia, nie dotykała go. Chłopak garściami wyrywał sobie włosy z głowy i kołysał się delikatnie, ciągle szlochając.
- Chris. - wyszeptała, ale głos jej się załamał - Chris, proszę..
- O CO PROSISZ?! - ryknął, podnosząc na nią zaczerwienione oczy - W DUPIE MAM O CO PROSISZ!
Wszyscy dookoła cofnęli się. Ktoś wpadł w iryfon, a obraz zamazał się i zniknął.
Blondynka gwałtownym ruchem złapała chłopaka za nadgarstki i zmusiła żeby na nią spojrzał.
- Wszyscy wypad. - nakazała, nadal wpatrując się w zielone oczy chłopaka.
Kiedy wyszli, a Dylan, załamany równie mocno co przyjaciele obiecał pilnować drzwi, odezwała się.
- Uspokoisz się, pójdziesz do swojego pokoju i przemyślisz to sobie, albo pójdziesz spać, jasne? - mówiła tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Chłopak burknął coś niewyraźnie, ale dał się poprowadzić do swojej sypialni. Włóczył nogami, a z jego oczu płynęły, ciągle i ciągle nowe strumienie łez. Wszedł do sypialni i zamknął przyjaciółce drzwi przed nosem.
  Nie zezłościła się. Poszła do siebie.
Chciał się rzucić na łóżko, ale nie zrobił tego, bowiem spostrzegł siedzącą na nim, małą, rudowłosą istotkę. Wiedział jednak, że dla niej opryskliwy być nie może.
- Co chciałaś? - Wykonał dziwaczny ruch ręką,
- Spełniło się. Mówiłam ci, że tak będzie. - powiedziała spokojnie, siedząc na krawędzi jego łóżka i machając krótkimi nóżkami. - Wy, ludzie, jesteście słabi. Nie potraficie powstrzymać się od czegoś, nawet jeśli w grę wchodzi życie kogoś wam bliskiego.
- My ludzie? Ty też jesteś człowiekiem! - warknął, coraz słabiej się kontrolując. Udał, że usłyszał tylko pierwszą część wypowiedzi dziewczynki.
- Dawno przestałam nim być. - odparła bez złości. Jej twarz, nie wyrażała nic, oprócz opanowanej do perfekcji maski błogiego spokoju. A może to wcale nie była maska? I choć była spokojna, jej oczy dziwnie błyszczały niezrozumiałą dla blondyna mocą.
- Przyszłaś mi powiedzieć, że to moja wina? Że to ja ją zabiłem? - warknął - Nie musisz. Wiem o tym. A tam - Pokazał palcem za siebie - są drzwi. Do wiedzenia.
- Nigdzie nie idę.
- Owszem, idziesz. - Kiwnął głową i zamaszystym ruchem otworzył drzwi.
- Najpierw coś sobie wyjaśnimy. - Zeszła z łóżka i stanęła naprzeciw chłopaka, wyższego o prawie pół metra. - Pamiętasz co ja ci mówiłam na początku września?
- Pamiętam doskonale. - Delikatnie zamknął drzwi i założył ręce na piersi.

*

 (...)   Choć trwał już drugi tydzień okresu powakacyjnego, sierpień rozpychał się łokciami, nie chcąc ustąpić miejsca wrześniowi. Ciepłe, letnie powietrze nie przyjmowało do wiadomości tego, że zaczyna się jesień. 
Pewien chłopak, o włosach jasnych jak promienie słoneczne i oczach koloru trawy siedział na tarasie ogromnej willi, oglądając powoli zachodzące za drzewami słońce. Nawet nie spostrzegł, gdy mała, rudowłosa dziewczyna dosiadła się do niego.
- Nie chcę ci psuć tej chwili... - Zaczęła cichutko.
Chłopak uśmiechnął się pod nosem.
- To nie psuj. 
- Ale muszę. - Wyjaśniła.- Powiedz mi, jaki jest twój ideał dziewczyny? Nie mów mi, że jest nim córka Aresa, bo nie uwierzę.
- Mój ideał? - Ta rozmowa zaczynała go bawić. - Hmm.. ciemne włosy i może.. hmm... niebieskie oczy? Musi być wysoka. - Przerwał żeby się roześmiać - ale nie wyższa ode mnie.
- A gdybym ci powiedziała, że spotkasz kiedyś taką dziewczynę, ale musisz ją znienawidzić, aby przeżyła? 
Mina mu zrzedła.
- Pewnie nie byłbym zadowolony, ale jeśli bym ją kochał, to bym się poświęcił i chociaż udawał, że jej nienawidzę.
- A gdyby pokusa była zbyt wielka?
- Dokąd prowadzi ta rozmowa? Uważasz że moje życie osobiste nie jest wystarczająco ciekawe? - zaśmiał się ponownie, choć wcale nie było mu do śmiechu.
- Ale gdyby?
Westchnął.
- Nie było by o czym rozmawiać. Ona powinna żyć, nawet jeśli z kimś innym.
Rudowłosa uśmiechnęła się, poklepała Blondyna po ramieniu i podniosła się, poprawiając okropną sukienkę w kolorowe słoneczniki.
- Tyle chciałam wiedzieć.
I odeszła. 
A zachodzące słońce razem z nią, zostawiając go z mętlikiem w głowie (...)


*

- I widzisz co zrobiłeś?! - Lekko się zirytowała.
- WIDZĘ!
- A pamiętasz co mówiłeś, jak stwierdziłeś, że jednak tak nie potrafisz?!
Usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach.
- Pamiętam. Doskonale pamiętam.


 *


(...) Usiadł nad brzegiem basenu, mocno zirytowany.
- JULLIET! - Wrzasnął.
Głowa o miedzianym kolorze wychyliła się spod wody.
- Nie musisz krzyczeć. Nie ogłuchłam jeszcze.
- Ja tak nie potrafię, rozumiesz?! Ona jest taka...taka...
Zaśmiała się i usiadła na powierzchni wody. Tak, na powierzchni. Odgarnęła rudy kosmyk z czoła i uśmiechnęła się promiennie.
- Mówiłam, że nie będzie łatwo. Ale chyba mogę ci pomóc.
Nieomalże wpadł do wody. 
- Jak?! - prawie krzyknął. Dziewczynka ponownie zanurzyła się pod wodę. - Jullie, błagam! - Ktoś postukał go w plecy, Natychmiast się odwrócił. - Uważasz, że to śmieszne?!
- Tak. Mam ci pomóc? - Skinął głową. - Możesz być dla niej miły, możecie się zaprzyjaźnić, jeśli już musisz. Chodzi o to, żeby ona się w tobie nie zakochała, a nawet jeśli tobie się to nie uda, nie możesz jej się do tego przyznać. Ona musi być skupiona, nadchodzi wojna i przyjdzie jej podjąć decyzję; Ocalić siebie, albo ciebie. I nie obraź się, nawet cię lubię, ale żeby wygrać, to ona musi przeżyć.
- Czyli i tak i tak zginę? 
- Nie. Jeśli wszystko pójdzie tak jak powinno, poniesiemy niewielkie straty. Jeśli coś pójdzie nie tak, nastanie ciemność i zginiemy wszyscy. Na świecie znów będzie tylko Chaos i wszystko zacznie się od nowa, niekoniecznie tak jak było wcześniej. Tym razem władzę nad światem mogą przejąć Tytani.
- Czyli już po mnie?
- Przykro mi.
Wskoczyła do basenu, ponownie zostawiając go samego (...)


*


Wypchnął dziewczynkę za drzwi.
- Przepraszam, że nie umarłem gdy powinienem. Ale uwierz, wcale tego nie chciałem.
- Wierzę. Tyle, że wiara już nam nie pomoże. - Przymknęła drzwi. - Wcześniej tego nie zrobiłeś, teraz nie ma odwrotu. Przygotuj się na koniec.






   Siedziałam w starej, brzydkiej łodzi patrząc jak odziana w czarny płaszcz postać powoli wiosłuje. Po czasie bardzo długim, lub przeciwnie - bardzo krótkim, ale tego nie wiedziałam, bo nie miałam zegarka, dobiliśmy do brzegu. Wszystkie dusze wysiadły, ale gdy ja spróbowałam, napotkałam na barierę, a łódź ponownie ruszyła na wędrówkę po Styksie.
- Gdzie mnie zabierasz? - spytałam zdziwiona. Byłam pewna, że zaraz stanę przed Sądem a potem zostanę wysłana prosto na Pola Kary.
- To nie jest twój przystanek. - odparła smętna postać.
A gdy ponownie, tym razem po raz ostatni, zatrzymaliśmy się, dostrzegłam wysokiego mężczyznę o włosach równie ciemnych, a może nawet ciemniejszych od moich, odzianego w stary skórzany płaszcz. Natychmiast zrozumiałam, kogo zobaczyłam.
- Hades. - Wyrwało się z moich ust.
- Witaj córko.













*****
     Może jest dennie, a pomysł jest oklepany, ale rozdział jest. Wybaczcie, że tak późno.... nie mam wytłumaczenia, po prostu nie wiedziałam co, jak i o czym mam napisać, więc trochę przyspieszyłam akcję. Czekam na 12 kreatywnych komentarzy.
   Możecie ( jeśli macie ochotę, oczywiście ) polecać bloga znajomym, rodzinie, kumplom, czy bezdomnym z cmentarza. Za każdą pomoc będę bardzo wdzięczna ;) ale przed podjęciem takiej akcji, proszę o powiadomienie mnie w komentarzu ;*








sobota, 8 listopada 2014

| PLEASE KILL ME |



Otóż...
Macie prawo żeby mnie zabić.
Sama chętnie bym to zrobiła.
Więc... spieprzyłam, wiem..
Rozdział miał się pojawić tydzień temu,
skrupulatnie licząc, dwa tygodnie temu...
ALE!..
Dodam go podczas długiego weekendu
(Sobota-Wtorek, 8-11. 11.) ponieważ mam cztery
 dni wolnego. Tym razem rozdział pojawi
się na pewno.
Także, ten... no... Enjoy!

A ja spadam kończyć rozdział :*





niedziela, 26 października 2014

XXIII - Nie dotykaj mnie! (cz. I)



  - Chris proszę powiedz mi co się dzieje z Savi. - Błagała Diana, siedząc na łóżku Blondyna. Chłopak leżał w skrzydle szpitalnym. Został już opatrzony, ale wciąż nie chciał jeść, pić ani rozmawiać.
Nic. Żadnej odpowiedzi. Żadnego ruchu.
Tylko powoli opadająca i podnosząca się klatka piersiowa, wskazywała na no że chłopak nadal żyje.
- Wiesz co ja zrobiłem? - zapytał nagle, gdy Diana już całkiem zwątpiła w to, że uda im się porozmawiać. - Powiedziałem jej prawdę. Powiedziałem jej, że ją kocham. - dodał, nadal ślepo wpatrując się w bielutki sufit.
Blondynka nie wiedziała co powiedzieć.
- I.. i co ona na to? - spytała cicho.
- Przeniosła mnie tu. Boję się, że ona może już nie żyć. - wyszeptał smutno. - Ścigali nas gdy mnie tu wysłała. Nie wiem jak to zrobiła. Musiała się skontaktować z Herą.
- Chris ja...
- Nie. - Przerwał jej. - Nie mów mi że ci przykro. To mnie może być przykro, nie tobie. To ja tam byłem. Ja widziałem ją w stanie jakiego ty sobie nie wyobrażasz. To moja wina, powinienem ją uratować. Nie ona mnie.
- Dosyć! - Diana gwałtownie wstała. - Zamiast tu leżeć i się obwiniać, zrób coś! Ja rozumiem, jesteś ranny, ale nadal możemy jej pomóc!
- A co jeśli ona już nie żyje?! O tym nie pomyślałaś?! - Po raz pierwszy od początku rozmowy spojrzał jej w oczy. - Nie chcę jej widzieć martwej!
- Chris, ona żyje. - Zapewniała dziewczyna. - Okeanos już dawno by nam się pochwalił, gdyby ją zabił! Pomyślmy racjonalnie, razem na pewno coś wymyślimy!
- Nie wiesz tego! ... Chwila, nikt z nas z tobą nie rozmawiał... Skąd wiesz że to Okeanos? - zdziwił się. Savi obiecała, że nikomu nic nie powie. Na pewno nie powiedziała.
Blondynka westchnęła i okryła się ramionami.
- Nie dzieje się dobrze. Trzy dni temu wojska Okeanosa próbowały wedrzeć się na Olimp. Zeus ogłosił stan wojenny. - powiedziała smutno.
Chłopak patrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem, powoli trawiąc te słowa.
- Jak to stan wojenny?
- Okeanos chce przejąć władzę. Zaatakował Olimp, a gdy mu się to nie udało wysłał swoich ludzi pod wodę.
- Do Posejdona. - Zauważył chłopak.
- Do Posejdona. - Przytaknęła.
Nagle, ni z gruszki, ni z pietruszki Chris poderwał się z łóżka. Diana niewiele myśląc rzuciła się na niego, przygwożdżając go swoim ciałem do pościeli.
- Muszę iść po Savi! - warknął, nie próbując jej jednak z siebie zrzucić.
- I pójdziesz. - pokiwała głową. - Ale w takim stanie mógłbyś robić za kabaret, nie żołnierza.
Chłopak odwrócił wzrok.
- Dziękuję, że chociaż ty we mnie wierzysz. Nawet nie masz pojęcia jak to motywuje. - sarknął.
- Chris, to nie tak. - mruknęła stając ponownie na podłodze.
- Nie no pewnie, że nie. Po prostu nie chcesz doprowadzić do tego, żeby twoja przyjaciółka przeżyła bo masz widzi mi się, że jestem nie wiadomo jak słaby, nie wiadomo jak do dupy i do niczego się nie nadaję.- Ciągnął spokojnie, jakby właśnie prosił żeby podała mu dżem.
Stanął koło łóżka i podparł się laską.
- Ale wiesz co? - spytał. - Ja wiem swoje. I tak, może zginę. Może oboje zginiemy, albo dotrę tam za późno. Może okaże się że Okeanos już dawno ją zabił. A może wrócimy, wygramy i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Ale nie zależnie od tego, jak to wszystko się potoczy, ja i tak ją kocham, wiesz? I uratuję ją, choćbym miał przepłynąć Styks, wdrapać się na Olimp, ten prawdziwy Olimp i własnoręcznie zabić całą podmorską armię tego świra.
Diana zasłoniła usta ręką.
- Ty naprawdę ją kochasz.
- I byłem na tyle głupi, że powiedziałem jej to dopiero chwilę przed końcem. - westchnął i spojrzał jej w oczy. - Zrób coś dla mnie. - poprosił. Pokiwała głową. - Nie mów tego nikomu. Jest wojna. Nie potrzebujemy kolejnej sensacji. - przerwał na chwilę - Ale w innych okolicznościach, wybiegłbym na dach i zaczął się drzeć jak wariat, a potem pobiegłbym do niej i nigdy nie puścił.Najpierw oczywiście poszedłbym jeszcze do Ashley i powiedział, żeby się wypchała.
Blondynka zaśmiała się przez łzy. On również uśmiechnął się lekko.
- Nawet nie wiesz jak długo czekałam, aż to sobie uświadomisz.
- Wiedziałaś? - zdziwił się.
- No nie to że się chwalę, ale jestem córką Afrodyty. - zaśmiała się ponownie. - To do czegoś zobowiązuje.
- Mógłbym może.. - wskazał palcem drzwi.
- Jasne, chodźmy. Może są jakieś nowe informacje. I... eee... Chris?
- Hmm? - mruknął, otwierając przed nią drzwi.
Westchnęła ciężko.
- Przepraszam. Jestem głupia, masz rację. Powinieneś po nią iść.
- Nawet jeśli bym nie wrócił? - uśmiechnął się, lekko uderzając ją łokciem w żebra.
- Chyba tak.



   Pomogła mu zejść po schodach, bo wbrew pozorom nie było to wcale takie łatwe gdy się miało jedną sprawną nogę i razem weszli do jadalni. "Sala Strategiczna" jak to kiedyś ktoś określił była zapełniona herosami, jednak gdy wzrok wszystkich zwrócił się w stronę nowo przybyłych, przez środek pokoju utworzyło się przejście.
Chris zdziwił się bardzo, gdy zobaczył głowę o ciemnych włosach i uśmiechu psychopaty wiszącą w powietrzu.
Iryfon, zrozumiał.
Natychmiast rzucił się w stronę hologramu, zapominając że jest to tylko kawałek tęczy oraz kilka kropel wody i teoretycznie nie da się zrobić mu krzywdy. Dylan dość niedelikatnie złapał go w biegu i odciągnął do tyłu.
- Ogarnij się stary. - mruknął niby obojętnie. Chris wiedział, że cała sytuacja boli go równie mocno jak jego.
- Powiedz mi, że nie przejmujesz się siostrą, to się ogarnę. - warknął wyrywając się z uścisku i mierząc hologram wzrokiem mogącym zabijać. Dylan spiął się, ale siedział cicho, niemo przyznając przyjacielowi rację.
- Panie i panowie. - Zarechotał Col. - Otóż jak wiecie, goszczę u siebie niezbyt uroczą istotkę. - Ponownie zaczął wydawać z siebie dziwne dźwięki. Chris wyłapał "mucha" powtórzone z pięć razy. Czy tak śmieją się wszyscy psychole?
Brunet odsunął się troszkę na bok, ukazując ciemną na pierwszy rzut oka salę. Dopiero gdy zapłonęło światło kilku pochodni, herosi zobaczyli ścianę z ciemnych cegieł, na której wisiała jakaś postać, przypięta łańcuchami. Była wychudzona i brudna, ale ciemnych, długich włosów na zwieszonej głowie nie sposób było nie rozpoznać.
    Tym razem to Chris musiał przytrzymywać Dylana, zapominając na chwilę, że jego boli to równie mocno.
Dziewczyna nie ruszała się wcale i gdyby nie podskakujący ze śmiechu gdzieś obok niej idiota, można było by pomyśleć że ogląda się zdjęcie, a nie obrazy w czasie rzeczywistym.
Col chyba też to zauważył bo wyjął z kieszeni sztylet i uśmiechając się uśmiechem rozjechanego łosia, przejechał nim po obnażonej łydce brunetki, rozcinając ją.
  Savi wzdrygnęła się i otworzyła podkrążone oczy.
- Jeszcze ci się nie znudziło? - warknęła słabo. Głos miała zachrypnięty.
Faktycznie, gdyby się przyjrzeć można by zobaczyć kilka starszych, zasklepionych już ran.
Diana pisnęła i zaczęła płakać. Wszyscy w pomieszczeniu zamarli, jakby wmurowani w ziemię.
- Mi? Nie. - zachichotał Brunet. - My jeszcze nawet nie zaczęliśmy się bawić. - dodał, nacinając jej nadgarstek. Próbowała się wyrwać, ale łańcuch trzymał za mocno.
Już sami nie wiedzieli kto kogo trzyma, bo wszyscy trzymali wszystkich w tej dziwacznej plątaninie ciał. Nikt nie mógł na to patrzeć, a jednak nikt nie oderwał wzroku.
Nóż poszedł w ruch.
Blondyn runął na podłogę.
Głowa dziewczyny opadła po ugodzeniu u brzuch. Wszędzie była krew.
Czyimś ciałem wstrząsał szloch, zagłuszając innych. Chris nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że to on płacze, wpatrując się w niegdyś tak piękne, teraz nieruchome niebieskie oczy.
Nie dał rady. Zawiódł.
Ktoś otrząsnął się przed nim i próbował go podnieść. Siedzibę rozdarł ogłuszający krzyk bólu nie do opisania.
- NIE DOTYKAJ MNIE!

























*Nie mogę tego skomentować. Nie mam usprawiedliwienia. Tak miało być, choć jestem rozdarta emocjonalnie.
Czekam na dziesięć komentarzy.





wtorek, 14 października 2014

Liebster Blog Award



Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nominacji należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby która cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 blogów ( musisz je o tym poinformować ) oraz zadajesz im 11 pytań.
Dostałam nominację od Princess of Dark ( Jajeczko <3 ) z bloga Two sisters. Two worlds. One war.


Pytania na które odpowiadam:
1. Jaki jest twój ulubiony kolor?
- Cóż, to chyba oczywiste. Czarny i błękitny <3
Wystarczy przeczytać opis Savi żeby się domyślić <3

2. Czy jest taka osoba która motywuje cię, do pisania twojego bloga?
- Szczerze? Nie wśród moich znajomych. Otaczam się ludźmi którzy albo nie rozumieją tematyki mojego bloga, albo po prostu nie interesuje ich on. Oczywiście od każdej reguły są wyjątki, ale to takie naprawdę nieliczne. Jedyną osobą z mojego otoczenia która to czyta jest Gabrysia <3 jednak ona zbytnio mnie nie motywuje. Motywują mnie komentarze czytelników pokazujące, że mam dla kogo pisać i że nie jestem sama na tym blogu <3

3. Masz ogólny zamysł na całą historię?
- Jajko nie podpuszczaj mnie. Nic ci nie powiem.
Ale tak, zamysł mam. Wiem kto umrze, kto przeżyje, kto będzie z kim i jak będzie wyglądał Epilog.

4. Z którym fikcyjnym bohaterem się utożsamiasz?  
- Z Savi oczywiście. Myślę, że gdyby nie mój wybuchowy temperament, nigdy nie wpadłabym na pomysł opisania tej historii. Nie oznacza to jednak, że mam mgłę przed oczami, świruję, skaczę do stawów itd. <3

5. Co jest dla ciebie ważniejsze: komentarze czy liczba wyświetleń?
- Komentarze.
W komentarzach czytelnicy wyrażają swoją opinię na temat moich rozdziałów oraz bloga, a liczba wyświetleń może tak naprawdę pokazywać ile wejść nabiłam ja lub osoby które wpadły tu przypadkiem i szybko wyszły. Jednak gdy widzę że liczba wyświetleń podskoczyła o kolejny tysiąc, nie sposób się nie uśmiechnąć. :)

6. Jaki sport lubisz najbardziej? 
- Football Amerykański; zawsze marzyłam i marzę nadal, aby móc w niego zagrać <3 mam nawet w domu piłkę, ale nie mam boiska ani chętnych do grania niestety :c
Baseball; gdy byłam mała graliśmy razem z kolegami z podwórka <3 kocham moje dzieciństwo <3
Piłka Nożna; 2:0 ! 2:0! <3 uwielbiam oglądać i grać <3
Siatkówka; kocham grać <3

7. Masz swoją ulubioną książkę?
- Ranisz mnie. To tak jakby zapytać matkę, które dziecko kocha najbardziej :'C

8. Twój ulubiony przedmiot w szkole?
- Drzwi którymi wychodzę xD
Ale tak serio: kiedyś lubiłam chemię, teraz uwielbiam geografię <3

9. Czy jest nauczyciel, którego lubisz najbardziej?
- Owszem, jest. Nazywa się Severus Snape <3

10. Krótkie czy długie włosy?
- Krótkie są prześliczne ( co nie oznacza, że cię nie uduszę Jajko <3 )
Ale uwielbiam długie i zapuszczam swoje <3 Są już do połowy pleców :D

11. Książka czy film?
- UMRZYJ. ;-;
JAK W OGÓLE MOŻNA ZADAĆ BLOGERCE TAKIE PYTANIE? ;-;


Nie czytam aż jedenastu blogów więc nominuję tylko:

- Natalie z bloga Gleam of Hope
- Vivian z bloga Przeklęty Dwór
- Julię Cieślar z bloga Miłość Której Jeszcze Nie Było.


A oto moje pytania:
1. Jak zaczęła się twoja przygoda z pisaniem?
2. Co lub kto cię inspiruje?
3. Od kiedy piszesz?
4. Podoba ci się to co piszesz?
5. Uważasz że obs za obs i kom za kom to dobry sposób na zdobywanie czytelników?
6. Posiadasz fanpage swojego bloga? Podaj link.
7. Prowadzisz kilka blogów?
8. Czy ty również czytasz moje opowiadanie?
9. Jesteś w jakiś fandomach?
10. Czy jesteś Demigod?
11. Chciałabyś w przyszłości wydać książkę?

Miłego odpowiadania ;)


PS Nowy rozdział jest w trakcie pisania, nie jestem jednak pewna czy ukaże się dzisiaj. Jeśli nie, pojawi się na dniach :) Będę bardzo wdzięczna za każdą pomoc w zdobywaniu nowych czytelników <3












niedziela, 12 października 2014

XXII - Kocham cię.




  Ciemne korytarze dłużyły nam się w nieskończoność. Zaczęłam liczyć zakręty, ale zgubiłam się na sześćdziesiątym którymś. W końcu nie wytrzymałam, cisza była zbyt gęsta.
- Tyson, jak ty spamiętałeś te wszystkie korytarze? - spytałam patrząc na niego z podziwem.
- Co? - Spojrzał na mnie dziwnie. - A taaa... No bo, to jest tak, że w jakimś małym stopniu to ja nie do końca wiem dokąd idziemy... - Zmieszał się.
Ustałam w pół kroku, jednocześnie zatrzymując Chrisa, który nadal trzymał mnie za rękę.
- Słucham?! Jak to nie wiesz? - Moje oczy ciskały pioruny.
- No bo te wszystkie korytarze wyglądają tak samo. - jęknął cyklop.
- Zauważyłam. - mruknęłam przez zaciśnięte zęby. - Co teraz?
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Usłyszałam kroki.
Otworzyłam usta, ale Chris zasłonił je ręką i przyciągnął mnie pod ścianę. Zacisnęłam powieki, byłam pewna, że to koniec.
Ale strażnik przeszedł obojętnie, nie zwracając na nas uwagi i nawet nie przyświecając sobie latarką. Wyglądał jak zahipnotyzowany.
- Musimy się stąd wydostać. - szepnął Blondyn. Skinęłam głową. - I się wydostaniemy.
- Tyson? - szepnęłam, nie słysząc cyklopa od kilku chwil.
Nie odpowiedział. Zniknął.
- Idziemy. - warknął Arc, ciągnąc mnie za rękę. - Wiedziałem że nie możemy mu ufać. Wyprowadził nas w pole i zwiał. Poradzimy sobie sami.




***








- NIE MA GO OD PIĘCIU DNI, A TY DO CHOLERY TERAZ MI MÓWISZ?! - krzyczała Diana. Ashley siedziała na podłodze kilka metrów dalej, chowając się za kanapą. Nad jej głową przeleciał kolejny wazon.
- Myślałam że po prostu się obraził! - odkrzyknęła.
- A może coś mu się stało! O tym nie pomyślałaś?! - warknęła niebieskooka.
Ash wychyliła się znad oparcia mebla i hardo spojrzała na rywalkę.
- Oprócz wymieniania się śliną z Valent raczej nic mu nie jest. - wycedziła.
- Co? - Diana nie mogła uwierzyć. - Całowali się?
- Brawo. - Córka Aresa zaklaskała. - A wiesz czyj to chłopak? - wskazała palcem na siebie i bezgłośnie powiedziała "mój".
- Ale chwila, skąd to wiesz? - dopytywała.
Nagle do pokoju wpadł Rey, jak zwykle w wyśmienitym humorze. Jak zwykle gdy w pobliżu nie kręci się Chris.
- Diana! - krzyczał podniecony. - Dianaaaaaaaaaaa! Diaaaaaanaaaaa! - Podbiegł do swojej dziewczyny i chwycił ją w ramiona, obracając się dookoła własnej osi. - Moje pelargonie wyrosły!
- Co? - warknęła gdy brunet ją puścił. - Mam troszeczkę ważniejsze sprawy na głowie niż te twoje kwiatki! - odtrąciła go. - Chrisa nie ma od pięciu dni, a ty mi tu o chwastach pieprzysz!
Do salonu weszli Dylan z Kim, oraz Sherry i Lucy ale Diana chyba ich nie zauważyła.
- Chrisa... co? - zmieszał się.
- Tak nie ma go! Zniknął! - warknęła. - I Savi chyba też.
- I dobrze. - fuknął Rey - Nie lubię jej. Jest głupia, przemądrzała i bezczelna. - dodał, poprawiając grzywkę. Blondynka nie zastanawiając się zbytnio, wymierzyła mu siarczysty policzek.
Brunet zwinął rękę w pięść i uderzył dziewczynę w twarz. Diana zachwiała się i upadłaby gdyby Dylan nie złapał jej chwilkę przed spotkaniem z podłogą. Pomógł jej wstać a potem rzucił się na syna Demeter. Udało mu się powalić chłopaka i przygwoździć go do podłogi.
- Nikt. Nie. Będzie. Uderzał. Dziewczyny. Zwłaszcza. Ty. Śmieciu. - warczał, każde słowo poprzedzając ciosem. - I. Nikt. Nie. Będzie. Obrażał. Mojej. Siostry!
Rey próbował osłonić się rękami, ale był bezsilny wobec wściekłego Dylana. Kim chciała odciągnąć swojego chłopaka, ale z marnym skutkiem.
I nagle wszystko ustało, rozbłysło jaskrawe światło, a na podłogę upadło czyjeś ciało.
- Bogowie! To Chris! - krzyknął ktoś.
Ashley rzuciła się na chłopaka i zaczęła płakać. Diana szybko odsunęła ją od blondyna, gdy ten skrzywił się i spróbował otworzyć oczy.
- Za.. jasno... - jęknął.
Ktoś szybko zasłonił okna.
- Chris! Chris powiedz mi proszę jak się tu dostałeś! - powiedziała Diana, na migi pokazując Kim, żeby sprowadziła kogoś z apteczką. Chłopak wyszeptał jakieś imię i Blondynka dopiero po chwili zorientowała się, że powiedział "Hera".
Ashley próbowała przepchać się do niego, ale przestała gdy wypowiedział jeszcze jedno imię.
- Savi. - mruknął, ponownie zamykając oczy - Savi tam została.





*Wcześniej*



    Szybko biegliśmy korytarzem, uciekając przed wściekłą armią cyklopów. Okazało się, że Tyson jednak nie prowadził nas aż tak źle. Z miejsca w którym nas zostawił można było dojść do wyjścia, lub do zbrojowni pełnej wrogów. Jak myślicie, gdzie trafiliśmy?
Macie rację. Dobrze myślicie.
Otóż w zbrojowni nie przyjęli za ciepło pary poobijanych nastolatków, uciekających z więzienia.
Chris co chwilę się potykał,a skręcona kostka nie pomagała mu w biegu. Za każdym razem pomagałam mu wstać i biegliśmy dalej, pokonując kolejne zakręty, choć wiedziałam, że sprawia mu to ból. Udawał, że nic mu nie jest i uśmiechał się do mnie słabo, za każdym razem gdy patrzyłam na niego z powątpiewaniem. Ja również byłam głodna, spragniona, zmęczona, poobijana i krwawiłam w niektórych miejscach, a mimo to trzymałam się lepiej od niego.
Gdzieś, w korytarzu  niczym nie różniącym się od innych zaatakował nas Col, próbujący szarżować za ciężkim dla niego mieczem. Gdy dźgnął Chrisa w udo, wkurzyłam się i wskoczyłam mu na plecy, przyduszając.
   Brunet wypuścił mój miecz z ręki. Szybko zeskoczyłam z jego pleców i kopnęłam go w tyłek, a on przywalił głową w ścianę. Po chwili jednak chwiejnie się podniósł, a ja zaczęłam zastanawiać się, czy ten koleś aby na pewno nie jest niezniszczalny.
Chwyciłam miecz i przywaliłam mu w czoło głownią.
Chyba stwierdził, że już nic nie zdziała i w końcu zemdlał. Szybko podbiegłam do Chrisa i zdejmując z siebie jego bluzę, próbowałam zatamować krwotok prowizoryczną opaską uciskową. Pomogłam mu oprzeć się plecami o ścianę a potem oparłam czoło o jego czoło. Spuściłam wzrok. Było mi tak głupio. Gdyby nie to, że załatwiła mnie mgiełka, teraz nie siedzielibyśmy w ciemnych, zapyziałych lochach a on nie wykrwawiał by się na śmierć.
- Przepraszam Chris. - szepnęłam przez łzy.
Złapał mnie pod brodę, zmuszając, żebym na niego spojrzała.
- To nie twoja wina. - odparł hardo.
- Moja. - zaszlochałam, jednocześnie modląc się do wszystkich znanych mi bogów, żeby uratowali chociaż jego. Przez chwilę wydawało mi się, że nawiązałam jakąś więź z Herą, więc szybko poprosiłam ją aby pomogła mi przenieść Chrisa do Siedziby. Uczucie to jednak szybko zniknęło. Nic się nie wydarzyło. Straciłam nadzieję. - Wiesz, że to koniec?
- Wiem. Dlatego coś ci powiem.
Przyciągnął mnie do siebie i pocałował w usta.
- Kocham cię Valent. - szepnął tak cicho, że nie byłam pewna czy mi się nie przesłyszało.
Błysnęło jaskrawe światło, tak jasne że oślepiło mnie na chwilę. Gdy znów mogłam patrzeć Chrisa już nie było. Uśmiechnęłam się i wytarłam łzy.
- Ja ciebie też. - odpowiedziałam, choć wiedziałam, że już mnie nie słyszy.
Teraz mogli mnie zabić, bo umarłabym szczęśliwa i z czystym sumieniem.







*Hahahahahahahaha Bogowie, jaki mam zaciesz :DDDD
Wiem, że wy też się teraz cieszycie do monitorów. Nie trzeba być wyrocznią delficką żeby to wiedzieć. <3
Podoba wam się? Piszcie szczerze :3 :DDD
Nowy rozdział pojawi się gdy będzie 8 komentarzy :D podbijam stawkę.
Bardzo się cieszę, że jest nas coraz więcej, więc zapraszajcie znajomych <3

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
OSIEM KOMENTARZY = NEXT









niedziela, 5 października 2014

XXI - Spokojnie Valent


*Muzyka*
 
   Drzewa otaczały mnie ze wszystkich stron. Nade mną gwiazdy tańczyły na niebie tworząc piękne gwiazdozbiory, na które jednak nie miałam teraz czasu patrzeć. Coś ciągnęło mnie do przodu. Coś tajemniczego. Woń niebezpieczeństwa była wręcz namacalna. Nie zmartwiło mnie to.
A powinno.
Ruszyłam do przodu i od razu w coś się zaplątałam. Tym czymś okazała się długa, zwiewna biała sukienka. Spróbowałam postawić jeszcze jeden krok, jednak nie natrafiłam już na żadne przeszkody. Mijając wiekowe konary drzew, powoli sięgałam wzrokiem dalej. Nagle w oddali coś mignęło.
Omijając spróchniałe kłody leżące u moich stóp, ruszyłam w stronę delikatnego światełka które po kilku minutach spaceru okazało się być starą, misternie rzeźbioną latarenką rodem z siedemnastego wieku. Jak zaczarowana wpatrywałam się w jej słabe światło, idealnie dopełniające srebrną poświatę gwiazd, gdy poczułam jak ktoś wplata swoje palce w moje. Spojrzałam na nasze dłonie złączone w uścisku, a potem na twarz osoby stojącej obok mnie.
   Przydługie włosy opadały na jego czoło, co tylko dodawało mu uroku. Zielone oczy przez chwilę przyglądały mi się bacznie, a chwilę później na jego ustach zagościł łobuzerski uśmiech. Ja również się uśmiechnęłam, a on pociągnął mnie za rękę w stronę lasu. Z dala od latarenki dającej poczucie względnego bezpieczeństwa, Popatrzyłam na nią jeszcze chwilę a potem ponownie spojrzałam na twarz blondyna.
Tyle, że to już nie była ta sama twarz.
Zielone gadzie ślepia wpatrywały się we mnie chciwie, a z ust co sekundę wysuwał się rozdwojony jak u węża język. Natychmiast spróbowałam wyrwać dłoń z jego uścisku, ale długie pazury wbiły mi się w skórę, raniąc boleśnie.
Ktoś odciągnął mnie do tyłu szybkim szarpnięciem, a ja przez chwilę miałam wrażenie, że moja ręka pozostała w gadzim uścisku. Odwróciłam się w stronę wybawcy i ujrzałam prawdziwego tym razem Chrisa. Próbowałam złączyć nasze dłonie, ale nagle rozdzieliła nas gruba ściana lodu.
Raz po raz uderzałam w nią pięścią, jakby nie czując bólu, a z moich ust wydobył się niemy krzyk. Nie chciałam żeby mnie zostawiał. Nie chciałam zostać tu sama. Wolałabym aby okazał się kolejną iluzją.
Chłopak również wyciągnął rękę, jakby mimowolnie cofając się do tyłu. Po chwili zniknął całkowicie, a ja krzyknęłam ponownie. Tym razem mój głos nie naparł na przeszkodę, a od jego brzmienia popękała ówcześnie dzieląca nas ściana lodu zasypując mnie miliardami ostrych odłamków.





    Obudziłam się z krzykiem na ustach. To był najgorszy koszmar w moim życiu.
Z kolejnym krzykiem złapałam się z prawy nadgarstek, czując pod palcami ciepłe krople krwi. Rana krwawiła coraz mocniej i choć jej nie widziałam, mogłam się domyślić, że tworzą ją ślady po gadzich pazurach.
Kilka razy odetchnęłam głęboko, opierając się plecami o zimną ścianę celi. Nie mogłam się uspokoić. Rana nadal krwawiła. Oderwałam kawałek koszulki i owinęłam nią pięć piekących śladów, starając się zatamować krwawienie.
Odetchnęłam jeszcze raz i policzyłam w głowie do dziesięciu.
Gdy już ochłonęłam, zauważyłam, że coś jest nie tak.
- Chris? - szepnęłam w gęstą czerń. - Chris! - Powtórzyłam głośniej, niemal rozpaczliwie.
Nikt nie odpowiedział.
- CHRIS! - krzyknęłam tak głośno jak tylko potrafiłam.
Mój głos jeszcze długo odbijał się od starych ścian, tworząc echo, a każdy krzyk wydawał się bardziej rozpaczliwy od poprzedniego. W moich uszach głośno dudniła krew.
Zostałam tu sama.
Całkiem sama.
***









- Nigdzie nie pójdę, idioto. - prychnął blond włosy.
Brunet zaśmiał się, przekręcając stary klucz.
- Nie pytam cię o zdanie. - zachichotał.
Drzwi otwarły się z cichym skrzypem. Col wszedł do środka i kucnął obok zielonookiego. Uśmiechnął się szyderczo, podświetlając sobie latarką. Efekt nie był tak przerażający, jak chłopak by chciał. Gdy zobaczył, że jego starania są na nic, skierował światło latarki na dziewczynę w celi obok.
Wyglądała koszmarnie. Siedziała po turecku, czołem opierając się o kraty. Kurczowo otulała się bluzą blondyna i mamrotała coś przez sen. Niewątpliwie miała koszmary. Col albo się tym nie przejął, albo tego nie zauważył.
- Zobacz jak słodko śpi. - mruknął, oczywiście z przekąsem. - Chcesz, żeby się nie obudziła?
Chris zmierzył go wściekłym spojrzeniem i chwiejnie podniósł się na nogi.
- Nie pierdol tylko chodź. - warknął, przechodząc obok bruneta i stając twarzą w twarz z Wieżowcem, który teraz był już rozmiarów normalnego człowieka, jednak nadal odstraszał szpiczastą czapeczką i długimi kłami.
   Col cicho zaklaskał i uniósł pięści w geście zwycięstwa, mrucząc po nosem coś co łudząco przypominało "Winner!", a potem rzucił Arc'owi kpiące spojrzenie. Wyprzedził towarzystwo, starając się pokazać jak dobrze zna te zapyziałe lochy. Okazało się jednak że potknął się o pierwszy lepszy kamień wystający z podłoża i wylądowałby na twarzy gdyby Chris nie złapał go stalowym chwytem za ramię, ledwo powstrzymując się od jakiejś kąśliwej uwagi.
Ogółem korytarze były stare, zatęchłe oraz tu i ówdzie można było zahaczyć nogą o jakąś kończynę wystającą z celi. Latarka leniwie oświetlała marny metr przed nimi.
Chris skarcił się w myślach, że tak łatwo dał się zmanipulować. No ale co innego mógł zrobić? Dać ją zabić? Wolałby sam zginąć. Jednak teraz szanse na jakąkolwiek ucieczkę zmniejszyły się do zera. Było ciemno, nie wiedział skąd ani dokąd go prowadzą, nie pamiętał ile metrów już przeszli, nie liczył kroków. Miał ochotę zamknąć oczy i nigdy, przenigdy, nieważne co by się działo, nie otworzyć ich. Postanowił że chyba tak zrobi.
- Te, Blondaś! - Chris zerknął na bruneta spod lekko przymrużonych powiek, bo ten świecił mu po oczach latarką. - Nie śpij!
- Odwal się. - warknął przez zaciśnięte zęby.
Col wcisnął latarkę w łapę krasnoluda i popchnął blondyna na ścianę, unieruchamiając go przedramieniem o szyję. Zielonooki nie był dłużny i chwilę potem potraktował przeciwnika nieomal identycznie, z tą tylko różnicą, że przygwoździł go twarzą do przeciwległej ściany, uderzając przy tym jego głową dziesięć razy mocniej.
  Krasnolud nie czekał na dalszy rozwój wydarzeń, szybko ich rozdzielając. Złączył ręce blondyna za jego plecami, wykręcając je boleśnie. Chłopak jęknął, ale już się nie odzywał.
Doszli do słabo oświetlonego pomieszczenia, jednak zanim to nastąpiło nasz bohater jeszcze niejednokrotnie zbierał się z ziemi, a teraz rękawem koszulki próbował zatamować krwawienie łuku brwiowego.
Col, który był o wiele gorzej zbudowany od swojego więźnia, rechotał pod nosem, ciesząc się z super jakości swojej obstawy.
- Nareszcie! - Zagrzmiał władczy głos. Chris spojrzał w jego kierunku.
Na wielkim tronie przyozdobionym muszlami siedział wiekowy staruch z długą brodą. Ubrany był jedynie w sandały z wodorostów, oprócz tego odziany był jeszcze w morską pianę. Zmarszczki mieniły się na jego twarzy z rysami tak ostrymi, jakich nie posiada nawet Hefajstos. Rzucił blondynowi kpiące spojrzenie.
- A to kto?! - warknął. - Chciałem Córy Hadesa, nie Syna Apollina!
- Ja wiem Panie, ja wiem. - płaszczył się Brunet, uśmiechając się przymilnie. Chris nawet nie klęknął, jedynie wyprostował się dumnie, Dawny Pan Mórz spojrzał na niego jakby z odrobiną podziwu a potem skinął ręką na jednego z cyklopów.
Dość młody jeszcze cyklop, z długimi brązowymi włosami podszedł do blondyna od tyłu, dźgając go łokciem w plecy i zmuszając do klęknięcia.
- Co masz na swoje usprawiedliwienie?! - ryknął Okeanos.
- Ja.. ja.. ależ Panie, z niego wyciągniemy więcej informacji! - obiecał brunet.
Okeanos chwilkę się nad tym zastanowił.
A potem zaczęło się piekło.
***







- Człowieku, nie jęcz tylko chodź. - Zniecierpliwił się cyklop prowadzący Chrisa do celi.
- Człowieku, miej skręconą kostkę i wybity bark i spróbuj nie jęczeć. - prychnął blondyn, ale przyspieszył. Pomijając oczywiście fakt, że jeden krok cyklopa równał się trzema krokom herosa.
- Wybity bark? Wybity bark, tak? - mruknął cyklop. Przestał ciągnąć chłopaka za rękę i wielkimi łapskami wcisnął mu kość na miejsce. Chris syknął i złapał się za ramię. - Już. Proszę, a teraz chodź.
- Aua?! - warknął blondyn. - Koleś, nie jesteś lekarzem!
- Ale mógłbym być!
- Ale...!  Ugh, nieważne. - pokręcił głową z rezygnacją i powlókł się przed siebie.
Szli jeszcze przez jakiś czas, aż usłyszeli rozpaczliwy krzyk odbijający się od ścian tunelu.
Puścili się biegiem.
Blondyn o dziwo wyprzedził towarzysza i rzucił si na kolana obok celi dziewczyny. Oparł głowę o kraty i złapał przez nie w dłonie twarz brunetki, przyciągając ją do siebie.
- Spokojnie. Już cicho. Jestem tu. - wyszeptał w jej usta.
- Nieprawda. Kłamiesz! - warknęła mając zaciśnięte powieki.
Pogładził ją palcem po policzku zmuszając do otworzenia oczu.
- Spokojnie Valent, jestem tutaj.
- Bogowie, Chris! Widzę cię! - zaśmiała się przez łzy starając się przytulić do niego przez kratki.
Szczęknął zamek w drzwiach.
Odsunęli się od siebie i zaskoczeni spojrzeli na cyklopa, przyświecającego sobie lampą naftową.
- Pomogę wam się stąd wydostać. - Obiecał, otwierając drzwi celi na oścież - Jestem Tyson.









*Omgfd, jak ja dawno nie pisałam. Naprawdę bardzo bardzo was przepraszam, ale czekałam na to 7 komentarzy które się niestety nie pojawiło. Mam nadzieję, że tym razem się pojawi ;) i że rozdział wam się spodobał. Co myślicie o wprowadzeniu Tysona do naszego opowiadania? :D
Wybaczcie, kocham go tak bardzo, że nie mogłam się powstrzymać ;D
Jajeczko kochane, ten rozdział jest dla ciebieeeee <3 <3 <3

Piszcie co wam się podobało. Chcę tu widzieć 7 komentarzy :D

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
SIEDEM KOMENTARZY = NEXT


( SIEDEM TO NIE SIEDEM KOMENTARZY OD DWÓCH LUB TRZECH OSÓB, ALE SIEDEM WPISÓW OD OSÓB KTÓRE SIĘ TU ODHACZYŁY WRAZ ZE SWOJĄ OPINIĄ PO PRZECZYTANIU ROZDZIAŁU!)














sobota, 6 września 2014

XX - Obiecuję



    Poczułam na szyi coś zimnego. Czyżby nóż? Czy Chris mógłby...? Bogowie, nie, no przecież posądziłabym o to każdego tylko nie jego! Dobra - pomyślałam starając się posłać myśl dalej - ogarnij się człowieku, zabierz mi nóż z krtani to spokojnie pogadamy, ewentualnie troszeczkę cię poturbuję... wiesz, tak... po koleżeńsku.
Dobra, wiedziałam. Nie bawię się w magię, nie jestem czarodziejką.

Miarka się przebrała gdy ktoś objął mnie ręką w pasie i zaczął odciągać do tyłu. Jedyne co mogłam zrobić to wysoko podnieść brodę i pokazać że się nie boję. No i patrzeć oczywiście na reakcję Chrisa, choć bałam się teraz na niego spojrzeć. Dobra Savi jedno spojrzenie. No już, no. Savi! Okay. Nie, nie okay! Kojarzycie krasnala z piekła rodem ? Dobra, to uznajmy go za krasnala - dinozaura.  Albo za dinozaura - krasnala, bo to wydaje się odpowiedniejsze. Otóż nad jego wyglądem nie będę się rozwodzić, spodnie, szelki, koszula, czapka, długie kły, wiązane buty. Tak kły. Nie pytajcie, mnie już nic nie zdziwi.
Dobra, no to ten cały  "Byłem Mały A Teraz Jestem Małym Wieżowcem" sobie wymyślił że jak złapie Chrisa za koszulkę i nim pomacha w powietrzu to będzie zabawnie. Chris pozieleniał, ale nic nie mówił. Za to mój kolega z nożem vel Col, najwidoczniej też świetnie się bawił. Wreszcie ( gdy Chris zrobił się fioletowy ) Col kazał odstawić go na ziemię, ale nie puszczać. Zapytacie zapewne "JAK TU SIĘ NIE WKU*WIĆ?" Otóż nie wiem w jaki sposób trzymałam emocje na wodzy.  No naczy, do czasu...
Do czasu aż ten Dureń zaczął się śmiać, co chyba miało być szyderczym chichotem ale mu nie wyszło. No więc zanosił się salwami śmiechu, z tym nożem na moim gardle, a ja tylko czekałam aż niechcący mi je poderżnie. Nic takiego się nie stało.
- Skończyłeś? - spytałam po kilku minutach.
- Tak. - Syknął mi do ucha a ja mimo woli wzdrygnęłam się. Fuu... - No więc zebraliśmy się tu... - Zaczął  by po chwili znów śmiać się spazmatycznie. - Uhh... dobra... nie wyrabiam... hahah.... ale wy jesteście głupi.... haha...
Wzniosłam oczy do nieba i chciałam go walnąć, ale przypomniałam sobie w jakiej jestem sytuacji i że raczej wypadłabym na tym niekorzystnie. Złapałam więc po prostu jego ramię, trzymające nóż i próbowałam odciągnąć je od mojej szyi. Po chwili odniosłam wrażenie, że ktoś dla kogo pracuje ten Debil musi być jeszcze większym Debilem. Ja bałabym się dać mu łyżkę, co dopiero nóż.

- Może przestaniesz się krztusić, zabierzesz ode mnie ten wieżowiec...  - zaczął ciągnąć Chris,a ja zdziwiłam się, że tak bardzo mi ulżyło gdy się odezwał. On jednak szybko ucichł, a uczucie ulgi zniknęło. A czemu? Otóż wyżej wspomniany "Wieżowiec" znowu zechciał zabawić się w Diabelski Młyn. Chris ponownie pozieleniał.
- Może przestaniesz być Gburem, zabawisz się trochę? - krzyknął Col, bo Chris był już wysoko w powietrzu. - Serio, stary, ile można czekać na jeden pocałunek? I że gdybym nie interweniował to by do tego nie doszło? - Brunet znów zaczął się śmiać. Zimne ostrze noża nieprzyjemnie drażniło mi skórę. Pomijając fakt że padał śnieg, było z piętnaście stopni mrozu, a ja miałam na sobie tylko bluzę Blondyna.
- Co masz na myśli? - spytałam głosem zimniejszym od lodu, całkowicie wyprutym z emocji gdy dotarł do mnie sens jego słów.
- Poskładaj fakty Maleńka. - Mruknął mi do ucha, a ja poczułam się jakby obejmował mnie jakiś Pedofil. To było chore. - Zatrute ostrze. Czerwona mgła. Brak kontroli. Ja! - Ucieszył się przy ostatnim słowie.  - Już rozumiesz? - spytał troskliwym głosem, niczym Przedszkolanka ucząca dziecko wiązać sznurówki, by potem zanieść się kolejnym śmiechem szaleńca.
- To wszystko ty! - jęknęłam. - To twoja wina! - Zaczęłam się szarpać.
- ...Zasługa.. - Podsunął właściwsze według niego słowo.
- Idź do Diabła z tymi twoimi zasługami! - warknęłam.

Udało mi się wyrwać i przetoczyłam się do przodu. Chwiejnie stanęłam na nogach i zaczęłam się cofać ( co było kolejną głupotą ) w stronę Chrisa. Col uśmiechnął się tryjumfalnie i zaczął robić w moją stronę kroki równie małe, co ja w stronę względnego bezpieczeństwa.
- Już tam byłem. Zawarłem umowę. Wróciłem. - zaśmiał się. - Wiesz po co? Po ciebie. To o ciebie od początku chodziło kotku. Twój chłoptaś nie powiedział ci o Letniej Przepowiedni? - Spytał. Zamarłam. - Nie? Ups... To chyba miał powód. Spytaj go, niech ci powie. - Zachęcał.
- Może później. - Mruknęłam i zacisnęłam ręce w pięści. Z całej siły kopnęłam Cola, który niemądrze podszedł za blisko, a chłopak zatoczył się. Jednak nie upadł i przestał się uśmiechać. Przyłożyłam mu w zęby. Cofnął się i złapał ręką za twarz. Wypluł strużkę krwi, plamiącą bielutki puch pod naszymi stopami i mruknął coś pod nosem, by po chwili powtórzyć ten wyraz głośniej. "Suka" jednak nie zrobiła na mnie wrażenia. Sięgnęłam ręką naszyjnika w kształcie czaszki ale nie znalazłam go tam gdzie powinien być.
- Tego szukasz? - zaśmiał się, machając wisiorkiem. Ukazał zakrwawione zęby w uśmiechu i aktywował miecz. Mój miecz.
Ogarnęła mnie furia. Ziemia zaczęła się trząść.... Col krzyknął i odskoczył jak oparzony, gdy złapała go za kostkę ręka kościotrupa. A ja stałam i patrzyłam na to z otwartymi ustami. Nagle zrozumiałam, że tracę element zaskoczenia więc szybko wyrwałam miecz z ręki przeciwnika, a moja głownia zetknęła się z głownią jego sztyletu. Przez chwilę walczyliśmy w milczeniu, ale kiedy go powaliłam uśmiechnął się drwiąco.
- Może i masz miecz. Może masz swój Orszak Frajerów, ale wiesz co ja mam? - zaśmiał się. Zaczął mnie irytować tym swoim rechotem. Podniósł rękę, ukazując malutki płomyczek czerwonej mgiełki i dmuchnął, rozwiewając ją w moją stronę.
Straciłam kontrolę. Miecz wypadł mi z ręki. Oczy znów zaszły tą krwistą powłoką. Przeklęłam siebie i tą moją słabość, a potem upadłam twarzą w śnieg, tracąc kontakt z rzeczywistością.



o.o.o



   Na początku nie byłam pewna czy już otworzyłam oczy. Otaczała mnie ciemność tak gęsta, że można w niej było brodzić łyżką. Podniosłam się do pozycji siedzącej i machnęłam sobie ręką przed oczami. Nadal nic.
Pomyślałam, że oślepłam.
- Savi? - usłyszałam cichy szept.
- Chris? - szybko rozejrzałam się wokoło i na czworakach podpełzłam z w stronę głosu. Uderzyłam głową w coś twardego, co okazało się kratą. - Gdzie jesteś? - szepnęłam. Musiałam wiedzieć, że mi się nie przesłyszało.
- Naprzeciwko. - mruknął.
Usiadłam po turecku, oparłam się czołem o kratę i zapatrzyłam się w przestrzeń, przed sobą, wyobrażając sobie uśmiechniętą twarz Blondyna.
- Nic nie widzę. Oślepłam? - spytałam cicho.
- Nie. - odparł po chwili ciszy. - Ja też nic nie widzę.
- Boję się. - westchnęłam.
- Tak, ja też. - Usłyszałam gdzieś z ciemności.
- Idziesz gdzieś? - przestraszyłam się.
Usłyszałam cichy, smutny śmiech.
- Niby gdzie? Końca własnego nosa tu nie widzę. - powiedział. - Próbowałem cię zobaczyć. Wiesz, że tak jakby widać twoje włosy na tle tej ciemności? Wydają się ciemniejsze.
Zaśmiałam się cicho, choć oboje wiedzieliśmy, że to nieprawda. Że nic nie widział.
- A ja chyba widzę twoje oczy. - szepnęłam.
- I co w nich widzisz? - spytał dociekliwie, pół żartem pół serio.
- Ciemność. - odparłam już całkiem smutno.
Więcej się nie odzywaliśmy, nie chcąc się nawzajem dołować. W ciemności jednak odnaleźliśmy swoje ręce i złączyliśmy je w uścisku, przez kraty, próbując dodać sobie otuchy.
- Przepraszam. - powiedziałam po jakimś czasie. Poczułam jak chłopak podnosi na mnie wzrok, choć go nie widziałam. - Nawaliłam.
- Nawet tak nie mów. To nie twoja wina. - Zganił mnie. - Wydostaniemy się stąd, zobaczysz.
- Obiecujesz? - spytałam choć wiedziałam, że to głupie. Nie mógł być tego pewien.
A mimo to odrzekł całkiem poważnie, mocniej ściskając moją dłoń:
- Obiecuję.











* Bogowie, nie miałam kompletnie żadnego pomysłu na ten rozdział ale stwierdziłam że się zlituję i go napiszę. Nie wiem jak wam ale mnie bardzo podoba się scena w lochach. Rozdział jest krótki, przepraszam, staram się pisać dłuższe, ale jakoś mi tak nie wychodzi. Może to brak motywacji?
Rozdział dedykuję użytkownikowi Savinator ( <3 ) za taaaaką piękną nazwę :D
Proszę, nie zmuszam was do komentowania, ale na prawdę to nie zajmuje zbyt wiele ;)
Dziękuję za każdy piękny, długi komentarz, oraz za prawie 5 000 wejść <3
Może i przesłodziłam troszkę poprzedni rozdział, ale wszystko jest tak jak być miało, a ja i tak mam już wymyślone zakończenie oraz całą resztę i oczywiście wezmę pod uwagę wasze propozycje, jednak wszystko co jest dziwne, lub nie powinno tak być - miało tak być xD i w przyszłości się wyjaśni :* tak więc czekajcie cierpliwie i snujcie swoje własne domysły :)
PS To już rozdział 20 :D Jak to szybko minęło <3



CZYTASZ=KOMENTUJESZ
SIEDEM KOMENTARZY=NEXT








niedziela, 24 sierpnia 2014

XIX - Nic nie muszę!


  Chodziłam po mieście bez konkretnego celu. Obdarzałam ludzi kpiącym spojrzeniem. Rozchlapywałam wodę z kałuży gdy tylko jakieś dzieci chciały się w niej pobawić. Straszyłam gołębie. Innymi słowy uprzykrzałam nowojorczykom życie tak bardzo że zainteresował się mną strażnik pokoju. Podszedł do mnie w tym swoim śmiesznym mundurku i zaczął mnie pouczać. Chciał żebym pokazała mu dowód, gdy zobaczył butelkę. Powiedziałam że nie mam, a kiedy spytał dlaczego, odparłam że tak na prawdę jestem kosmitką tak starą że mój wiek nie zmieścił by się na dowodzie i że aby się zmieścił potrzebowałabym dokumentu długiego jak rolka papieru toaletowego. Po czym zaśmiałam mu się w twarz i pociągnęłam z gwinta sporawy łyk. Zaczął mnie gonić ale przestał gdy wskoczyłam do stawu. Trzeba było to widzieć bo jego mina była bezcenna.
  A mnie wreszcie zrobiło się zimno.
Wypłynęłam na powierzchnię i wzdrygnęłam się. Byłam zahartowana, fakt, ale w samej bluzce do stawu w środku zimy? Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje.
Podpłynęłam do brzegu i usiadłam pod drzewem nieopodal. Moje oczy znów zasnuła czerwona mgła, co jak zaobserwowałam zaczęło zdarzać mi się coraz częściej. Tym razem jednak się nie opierałam. Zamknęłam oczy i poczułam jak moje ciało wypełnia przyjemne ciepło. Czułam jak zasypuje mnie śnieg, ale nie zwracałam na to uwagi. Było mi tak przyjemnie, jak jeszcze nigdy w życiu.

***





  Przeszedł obok galerii, cmentarza i koło ławki na której spała jakaś prawdopodobnie pijana, ruda dziewczyna. Spotkał wściekłego policjanta który narzekał na staw (?) i chciał mu wlepić mandat za samo nie noszenie ze sobą dowodu tożsamości choć wcale nie zrobił nic nielegalnego. No chyba że za nielegalne uznamy przechadzanie się ulicą w środku dnia. Tak, to faktycznie jest przerażające przestępstwo.
 Doszedł nad staw i usiadł na brzegu opierając się plecami o spory kamień. Siedział w tak ciężkiej ciszy, że aż uszy bolały. Nie miał z kim rozmawiać ale chyba tego właśnie potrzebował.
Odpocząć od ludzi.
O tak. To jest to. - uśmiechnął się pod nosem.

  Nagle usłyszał plusk i zobaczył kotarę ciemnych włosów wynurzających się spod wody. Obserwował jak zaczarowany gdy dziewczyna łapała oddech i podpływała do brzegu. Było w niej coś tak, coś tak znajomego... ale co?
Dziewczyna wyszła na brzeg i usiadła pod drzewem zamykając oczy.
Czy ona nie wie że może zamarznąć? - spytał sam siebie w myślach, podnosząc się z ziemi i podchodząc do mogło by się wydawać, nieprzytomnej dziewczyny.
Pierwszym co zwróciło jego uwagę były glany. Drugim, ciemny strój. Trzecim, brak kurtki ani nawet bluzy co raziło po oczach głupotą. Gdy delikatnym ruchem odgarnął jej włosy z twarzy był już pewien.
- Idiotka. - burknął zirytowany i prędko zdjął bluzę aby okryć nią brunetkę. Po chwili usiadł obok niej i przytulił ją do siebie, modląc się po kolei do każdego z bogów aby nic jej nie było.
Po kilkunastu minutach lekko się poruszyła a chłopak wstrzymał oddech. Po kolejnych kilku chwilach otworzyła oczy i z trudem zamrugała.
- Savi? - spytał wpatrując się w nią jak w obrazek. - Jak się czujesz?
Dziewczyna jęknęła i przetarła oczy.
- Do dupy. - warknęła i ciaśniej owinęła się bluzą chłopaka.
- Możesz mieć pretensje tylko do siebie. - mruknął tonem filozofa i przytulił ją mocniej. Potulnie wtuliła się w jego tors, ale jak widać nie zamierzała kończyć dyskusji.
- I do Sus, i do gościa w mundurku i do tej cholernej butelki... - zaczęła wymieniać.
Zaśmiał się i oparł głowę o pień drzewa za nimi.
Był taki szczęśliwy. Jeśli po tym co się stało wykłócała się o takie błahostki to nic jej nie było.
- Zamknij się już. - zaśmiał się, ale gdy nie usłyszał odpowiedzi niespokojnie spojrzał w jej stronę.
Wpatrywała się w taflę wody wzrokiem zimniejszym od śniegu. Promieniowała jakąś taką dziwną aurą, powietrze wokół niej wydawało się gęstnieć a jej oczy znów przybrały wygląd taki jak w noc świąteczną.
- Chris - odezwała się cicho nadal patrząc na staw. - Ja nic nie widzę.
- Co? - przestraszył się.
- Nic a nic. - pokręciła głową, roniąc kilka łez. - Co się dzieje?
Westchnął ciężko.
- Nie wiem. - pomógł jej wstać. - Zabiorę cię do Siedziby, tam będą wiedzieli co robić.
Delikatnie złapał jej rękę ale nie dała mu się poprowadzić, wyrywając dłoń z uścisku. Kiedy spróbował ponownie, cofnęła się o krok.
- Zabierz mnie do niego! On mi pomoże! - krzyknęła.
- Jaki "on"?
- Mówił że tak będzie! - krzyknęła znów się cofając, choć po jej minie widział że nadal miała ciemność przed oczami. - Wszyscy jesteście wrogami! Nie chcecie, żeby wam pomógł!
Spróbował ją przytulić ale wyrwała się.
- Zostaw mnie! - załkała, a jej niewidome oczy ciosały błyskawice.
Ziemia pod ich stopami niebezpiecznie się zatrzęsła.
-  Musisz się uspokoić! - krzyknął zagłuszając grzmienie pękającej powierzchni.
- Nic nie muszę! - warknęła. Otoczyła ją czerwona mgła.
Powietrze zrobiło się cięższe. Mgła otoczyła obojga, oddzielając ich od świata. O ich twarze zaczął dudnić rzęsisty deszcz, zastępując śnieg który jeszcze chwilę temu tak spokojnie padał.
Blondyn przestraszył się nie na żarty.
Zrobił jedyne co wydawało mu się w tej sytuacji właściwie. Podbiegł do niej, złapał w ramiona i czule pocałował. A gdy się od siebie oderwali spojrzała na niego tymi niebieskimi oczami i wiedział że postąpił słusznie. Choćby miała go za to w przyszłości zabić, cieszył się. Nie tylko z tego że prawdopodobnie właśnie uratował im obojgu życie


  A właśnie w tej samej chwili, pewna blondynka wypłakiwała swoje krwisto czerwone oczy siedząc w sypialni, zamknięta na cztery spusty przez siebie samą. Kiedy rzuciła butem obraz iryfonu rozmazał się a podeszwa zostawiła na ścianie ślad, bardzo podobny do tego który znaczył teraz jej rozdarte serce.


***



I jak wam się podoba? :D Rozdział jest krótki, prawda, ale taki właśnie ma być.
Odkąd wycofałam zasadę komentowania mało kto to robi. Tak więc zasada powraca. Nie obiecuję jednak że gdy wybije 7 komentarzy ja od razu wstawię rozdział. Może minąć pół dnia, dzień, dwa ale rozdział będzie długi bo pisanie napędzała myśl że mam dla kogo pisać.
Proszę was bardzo o szczerą opinię :)

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
SIEDEM KOMENTARZY = NEXT



PS Wybacz mi proszę, Jajko kochane że tak nagle przestałam pisać ale
mieszkam na tak cholernym zadupiu że wystarczy malutki deszczyk a mnie
nagle brakuje prądu :C ten rozdział jest dla ciebie <3

Pozdrawiam wszystkich Chavinators x3






czwartek, 14 sierpnia 2014

XVIII - A kto do niego pasuje, skoro nie Ashley?



    Witajcie kochani! :D Powracam po ( ile to było? ze dwa tygodnie? :/ ) dość długiej w każdym bądź razie przerwie, z nowymi pokładami weny i nowymi pomysłami! Zapraszam was także na bloga którego założyłam razem z przyjaciółką ( o TVD <3 ) klik :) i........... nadal szukam szabloniarza bo jak zapewne zdążyliście zauważyć, szablony szybko mi się nudzą :/ co poradzić, ja już tak mam. Zawiodłam się ciut gdy po przyjeździe nie zobaczyłam zbyt wielu komentarzy :c ale trudno się mówi, raz na wozie raz pod wozem ;v. Nie będę płakać. Wy musieliście czekać na moją wenę, ja poczekam na komentarze :]

Enjoy!






    Wesołych! Wesołych świąt! Wszystkiego najlepszego Diano! Dużo szczęścia! 
Takie i inne życzenia składano jej od rana. Kiwała głową, wymuszała uśmiech. Teraz już wiedziała jak musiała się czuć Savi w urodziny. Nikt nie zauważył podkrążonych oczu, zmęczenia malującego się na twarzy. Nikt oprócz Chrisa. Snuł się za nią, od czasu do czasu zbywając Rey'a gdy go o to poprosiła.
  Po jakimś czasie stwierdziła, że brzuch chyba jednak nie boli jej ze zmęczenia tylko z głodu. Dziś była kolej Savi na gotowanie obiadu. Ale brunetka nie wróciła, a nikt zapewne nie podejmie się zrobienia tego za nią.
Podeszła więc do lodówki i otworzyła ją na oścież. Wyjęła pomidory, ogórki, paprykę i inne warzywa. Posiekała je i wrzuciła na patelkę doprawiając, oraz w małym rondelku przygotowując sos. Na drugiej patelce odsmażała jakieś mięso z zamrażarki. Może nie było to jakoś bardzo wyrafinowane ale musiało wystarczyć. Wyjęła z chlebaka kilka bułek i kiedy już wszystko zrobiła, wsadziła warzywa i mięso do bułek.
- Będą kebaby? - Usłyszała głos za plecami.
- Yhm.. - mruknęła, biorąc tacę w ręce i odwracając się, przekonana, że to Chris za nią stoi.
Odwróciła się.
I owszem, osoba stojąca przed nią miała blond włosy. Blond włosy sięgające połowy pleców i absolutne zero zielonych tęczówek.
Taca wypadła z jej rąk. Blondynka o krwisto czerwonych oczach doskoczyła i złapała ją w locie. Stojąc teraz o wiele bliżej córki Afrodyty niż poprzednio, z uśmiechem wgryzła się w jednego kebaba.
- Kaleka - prychnęła, odstawiając tacę na stół i otwierając lodówkę w poszukiwaniu sosu czosnkowego.
Diana stała w miejscu z szeroko rozwartymi oczami i ustami.
- Ashley! - krzyknęła, otrząsając się. Gwałtownie zamknęła drzwi lodówki.
- Uważaj! - warknęła Ashley, odsuwając się szybko. - Strzeliłabyś mi w głowę!
- I dobrze! - odwarknęła Diana. - Co ty tu w ogóle robisz?!
- Hmm pomyślmy... - Córka Aresa udała że się zastanawia. Zaczęła wyliczać na palcach: - Jestem, żyję, oddycham, mrugam, gadam z tobą.... coś jeszcze? Hmm... A tak! Głodna jestem!
- To masz problem! Luke! - wydarła się, ale strzegący celi Ashley, syn Apollina nie zjawiał się. - LUKE!
- Nie przyjdzie. - zaśmiała się blondynka, a jej oczy błysnęły czerwienią. - Śpi.
- JAK TO ŚPI?! - Diana załamała ręce.
- No to jest taka czynność, podczas której masz zamknięte oczy i nie kontaktujesz ... no i czasem niektórzy chrapią... -  Wytłumaczyła Ash i spojrzała na nią jak na idiotkę.
- WIEM CO TO ZNACZY SPAĆ! ALE JAK TO ON ŚPI DO CHOLERY?! - wydarła się blondynka.
Do kuchni wpadł Chris.
- Co tu się... - zaczął ale spostrzegł Ashley siedzącą przy stole. - O Ash, już wyszłaś! - ucieszył się i podszedł do dziewczyny łapiąc ją w tali, przyciągnął do siebie i pocałował w usta.
Diana nie wiedziała o co chodzi, ale po chwili zrozumiała. Przez to całe zamieszanie z Savi i Chrisem, zupełnie zapomniała, że chłopak jest z Ashley. Odchrząknęła znacząco. Blondyn odsunął się od dziewczyny i uśmiechnął nieśmiało.
- Ty wiedziałeś, że ona wychodzi? - Chris potaknął. - A czemu ja nie?
- Bo nie pytałaś. - wzruszył ramionami.
Diana uśmiechnęła się słodko i szybko zabrała tacę z kebabami.
- Zrobiłam je dla nas, ale skoro Ashley wróciła to może ona ci coś upichci. - zaśmiała się i wycofała z pomieszczenia. Weszła po schodach na korytarz, a potem do swojego pokoju. Usiadła na łóżku i zaczęła jeść, choć apetyt zniknął.
Zrobiło jej się niedobrze gdy zobaczyła jak ta dwójka się całuje.
Nie to że była zazdrosna! Oni po prostu do siebie nie pasowali.
"A kto do niego pasuje, skoro nie Ashley?" - zapytał głos w jej głowie.
Odpowiedź była oczywista.
Savi. - powiedziała na głos.


***




   Otworzyłam oczy i przeciągnęłam się, zauważając że po raz pierwszy od kilku dni się wyspałam. Po raz pierwszy nie męczyły mnie koszmary. Nagle ktoś zapukał a ja próbując wstać, zaplątałam się w kołdrę i stoczyłam z łóżka.
- Savi! - usłyszałam za sobą dziewczęcy głos - O Boże, co ci jest?!
Ktoś do mnie podbiegł i pomógł wstać.
- Nic.. Ja tylko tak sobie... penetrowałam podłogę. - odparłam i spojrzałam na dziewczynę podtrzymującą mnie za łokieć. Była ode mnie o głowę niższa, ale chwyt miała mocny. Była jakoś dziwnie znajoma.
- Aha.. - spojrzała na mnie dziwnie. - I co, podłoga w porządku?
- Eee tak... jest krzywa i brudna, tak jak podejrzewałam.
Blondynka pokiwała głową i wskazała mi żebym usiadła na łóżku. Tak też zrobiłam.
- Weszłam tu dziś rano.. - zaczęła opowiadać. - A ty leżałaś nieprzytomna, w połowie na łóżku. Wtargałam cię na nie i ... - spojrzała na mnie a jej oczy zrobiły się wielkości spodków od filiżanek. Przez chwilę przypominała Steave'a.
Zatoczyła palcem wokół swojej twarzy.
- Ty tak zawsze masz, czy...? - spytała cicho.
Podbiegłam do lustra. Moje tęczówki były czarne a białka czerwone.
- Eee.. mam zapalenie spojówek. - odparłam starając się zabrzmieć przekonująco. Widoczność zasłoniła mi czerwona mgła. - Przepraszam cię na chwilę!
Rzuciłam się do drzwi i wybiegłam na korytarz, mijając zaskoczoną blondynkę. Wpadłam do łazienki i przekręciłam za sobą klucz w drzwiach. Podeszłam do lustra.
Byłam nienaturalnie blada, moje oczy były dziwne. Czerwona mgła nie znikała.
Usłyszałam głosy w głowie. Moje ruchy stały się szybsze, mimo że kończyny bolały tak, że ledwo się poruszałam.
- Dość! - warknęłam i przywaliłam w lustro pięścią. Odłamki szkła zraniły mnie w rękę. Mgła zniknęła a moje oczy powoli znów stawały się błękitne. - Pieprzyć siedem lat pecha.. - mruknęłam pod nosem i wyszłam z łazienki.
Blondynka siedziała na moim łóżku, uważnie mi się przyglądając gdy weszłam do pokoju. Natychmiast do mnie podbiegła.
- Krwawisz! - Spojrzała na mnie oskarżycielsko.
- Wcale nie. - Schowałam rękę za plecami. Chwyciłam jakąś bluzkę z oparcia krzesła i owinęłam nią dłoń. - Widzisz? Nic mi nie jest.
- Dziwnie się zachowujesz.
- Nie znasz mnie. Spytaj kogo chcesz, nie zachowuję się dziwnie. - minęłam ją i wyjęłam z torby czarne rurki i za dużą, męską koszulkę z nadrukiem. Schyliłam się i wyciągnęłam spod łóżka glany.
- Kiedyś taka nie byłaś. - mruknęła ale i tak słyszałam.
- Kiedyś? - spojrzałam na nią pytająco. Zamieszała się. Przyjrzałam jej się uważniej. Blond włosy, brązowe oczy, nieśmiały uśmiech. Nagle wszystko wróciło. - Kiedyś miałam siedem lat. - warknęłam, odwracając wzrok.
- Pamiętasz? - Głos jej się załamał.
- Tak - fuknęłam nie patrząc na nią - Wyjdź.
- Ale..
- Powiedziałam wyjdź! - warknęłam.
Czerwona mgła wróciła. Izzy szybko opuściła pokój, cicho zamykając za sobą drzwi. Kiedy zostałam sama osunęłam się po ścianie. Kiedy wreszcie gniew zniknął spojrzałam na rękę owiniętą starą koszulką. Odwinęłam ją i spojrzałam na ranę. Wyjęłam odłamki szkła i zdrową ręką szybko przeszukałam torbę, wyjmując z niej rolkę bandażu i plaster. Opatrzyłam skaleczenie i przebrałam się w naszykowane wcześniej ciuchy. Rozczesałam włosy i związałam je w warkocza.
Postanowiłam się przewietrzyć. Nie biorąc ze sobą kurtki ani nawet bluzy ruszyłam po schodach na dół. Staruszka siedząca za ladą dziwnie na mnie spojrzała. Warknęłam jakieś debilne "dzień dobry" czy coś w tym rodzaju i wyszłam przed budynek, nie czekając na odpowiedź.
  Wsadziłam ręce w kieszenie i ze zdziwieniem stwierdziłam, że pomimo padającego śniegu jest mi ciepło. Płatki śniegu jakby topniały chwilę przed zetknięciem z moją skórą. Kiedy przechodziłam obok cmentarza uderzyła mnie myśl, żeby odwiedzić Steave'a, ale szybko się jej pozbyłam. Nie potrzebna mi teraz jego paplanina. Poszłam dalej. Zatrzymałam się dopiero obok jakiejś wolnej ławki. Usiadłam na jej oparciu i pochyliłam się opierając łokcie na kolanach. Nie wiem ile tak siedziałam. Może godzinę, dwie... Normalny człowiek już dawno by zamarzł.
- Tak bardzo chcesz się rozchorować? - zapytał jakiś wesoły głos za moim plecami. Po chwili jego właściciel dosiadł się do mnie a ja nadal nie odwracając się kątem oka dostrzegłam czerwony lok.
- Sus. - odparłam, udając że nie słyszałam jej pytania.
- Chcesz? - zapytała, podsuwając mi pod nos butelkę piwa. Spojrzałam na nią zdziwiona ale wzięłam piwo. Napiłam się, nawet nie krzywiąc się gdy obrzydliwa ciecz spłynęła mi do gardła. Obracałam flaszkę w dłoniach patrząc przed siebie. - Co taka zamyślona? - wybełkotała Sus.
Zaczęłam się zastanawiać ile już wypiła i w myślach pogratulowałam sobie odebrania jej butelki.
- Nie jestem zamyślona. - zaprzeczyłam, znów się wyłączając.
- Jesteś.
- Nie! - fuknęłam. Co miałam jej powiedzieć? Sama nie wiedziałam co się ze mną dzieje.
Dziewczyna również się zamyśliła.
- A ładny chociaż jest? - spytała po chwili.
- Co? - Spojrzałam na nią bacznie i pociągnęłam łyk piwa.
- No ten o którym myślisz. - zaśmiała się.
Moje brwi powędrowały do góry. Przejrzała mnie.
- Zależy jak dla kogo. - odparłam wymijająco, mając nadzieję że odpuści.
- A jak dla ciebie? - brnęła dalej.
- Muszę już iść. Do zobaczenia Sus. - warknęłam i wstałam z ławki.
- A oddasz mi piwo? - krzyknęła za mną dziewczyna, gdy odeszłam już kilka metrów.
- Nie. - burknęłam.
Jeszcze będzie mi potrzebne - dodałam w myślach.


***




   Siedział z nią na kanapie w jej pokoju. Ona tuliła się do niego od dobrych dwóch godzin i zawzięcie o czymś opowiadała. On myślami był gdzie indziej.
- Ashley, rozumiem że się stęskniłaś ale mnie przyduszasz. - westchnął, przenosząc wzrok na dziewczynę. Powoli miał jej dosyć.
Zignorowała jego słowa i trajkotała dalej.
- Muszę się przewietrzyć. - warknął zirytowany i zatrzasnął za sobą drzwi, zostawiając zaskoczoną blondynkę samą.
Wyszedł z Siedziby, ominął zabezpieczenia i ruszył na zatłoczone ulice Nowego Yorku. Myślał o tym co poczuł gdy zobaczył dziś swoją dziewczynę.
Cóż, na początku się ucieszył.
Gdy ją pocałował przestał się cieszyć.
Wkurzały go jej czerwone tęczówki które nie były niebieskie.
I włosy bez chociażby jednego czarnego refleksu.
Jej kolorowe ciuchy i lekkie buty, niebędące glanami więc nie wiedział kiedy się zbliżała.
I to że zamiast choć troszkę na niego zwyzywać tylko by się przytulała.
Ale była jeszcze jedna rzecz, która irytowała go najbardziej.

To nie była Savi.


***




*Miałam dodać jeszcze jedną rzecz ale się powstrzymałam :D
Postaram się dodać nowy rozdział w jak najkrótszym czasie ;*
Mam nadzieję, że ten się podobał, że zrozumieliście o co chodziło w zamyśleniu Savi i że skomentujecie tę notkę :D 

PS Dziękuję za ponad 4300 wyświetleń <3