Piosenki

piątek, 25 lipca 2014

XVII - Ty nawet kaktusa byś ususzył.


 
   Otworzyłam oczy i natychmiast je zamknęłam. Nie mogłam tak już dalej. To zbyt bolało. Tak się po prostu nie dało. A one co chwilę wracały, z jeszcze większą mocą.
Potarłam rękami skronie i zmusiłam się do uchylenia powiek. Nic się nie stało.
Powoli usiadłam, podpierając się plecami ściany. Głowa mi pękała i strasznie chciało mi się spać. Nie spałam od dziewiętnastu godzin, o czym boleśnie przypominał mi zegar ścienny głośno tykający po przeciwległej stronie pokoju. Niby mało, nie? A spróbujcie wytrwać dziewiętnaście godzin bez snu, z uczuciem jakby ktoś walił was rozżarzonym kowadłem po głowie.
Dobra koniec użalania się nad sobą.
Drżącą ręką złapałam krawędzi łóżka i podciągnęłam się do góry. Choć przed oczami miałam czarne plamy i prawie nie czułam kończyn udało mi się wwlec na łóżko. No nie do końca. Leżałam twarzą w pościeli a nogi miałam nadal na ziemi. Stwierdziłam, że jest to w miarę zadowalająca mnie w obecnej sytuacji pozycja i odetchnęłam głęboko. Na tyle głęboko na ile pozwalała mi na to pościel. Próbowałam przeanalizować co się dokładnie stało, ale za cholerę nie mogłam do tego dojść. W głowie usłyszałam kolejny głos.
"Dzień dobry?...."
Nie odpowiedziałam. Znów usłyszałam jakieś głosy, ale nie były takie wyraźne. Były odległe. Po chwili zrozumiałam, że nikt się w mojej głowie nie odezwał. Ktoś na prawdę był w pomieszczeniu, a ja nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam się poruszyć. Spróbowałam otworzyć oczy. Nie mogłam.
Czarna plama. Duża czarna plama.
Zemdlałam.

***

- Dzień dobry! - rzuciła może ciut zbyt entuzjastycznie niewysoka blondynka popychając drzwi frontowe noclegowni i wchodząc do holu.
- Dla kogo dobry dla tego dobry. - mruknęła osiwiała staruszka stojąca za ladą.
Dziewczyna prychnęła pod nosem i ruszyła na zaplecze. Położyła torbę na podłodze i przebrała się w fartuszek, odwieszając swoje ubrania na wieszak. Dla pewności, że jej rzeczy są bezpieczne do czasu ukończenia zmiany, wychodząc zamknęła drzwi na klucz.
- Dzisiaj Margaret ma wolne. - odezwała się staruszka, nawet na nią nie patrząc. - Więc oprócz jedynki, czwórki i dziesiątki posprzątasz też jedenastkę. Tyle że... - dodała po chwili, zaglądając do notesu. -  Pod jedenastką mieszka taka młoda dziewczyna. Chyba jeszcze dzisiaj nie wyszła. Wyproś ją albo powiedz żeby sama posprzątała, jak tam se chcesz. Nazywa się chyba Valent....
- Valent? - spytała blondynka, nagle się ożywiając.
- A czy ja niewyraźnie mówię? - fuknęła staruszka skrobiąc coś w notesie. - Dziwne nazwisko.
 Czyżby faktycznie chodziło o tą Valent? - Pytała sama siebie wchodząc po schodach na pierwsze piętro. - No ale, ile w Nowym Jorku może być osób o tym nazwisku?
Tak ją to ciekawiło, że postanowiła zacząć sprzątanie od końca, aby w pierwszej kolejności wejść do jedenastki i sprawdzić czy jej podejrzenia są słuszne.
Stając pod drzwiami z numerem jedenastym zawahała się. A co jeśli to tylko zbieżność nazwisk? Albo jeśli June coś źle zapisała w tym swoim cholernym notesie? Stara jest, mogło się zdarzyć.
Westchnęła ciężko i ówcześnie pukając otworzyła stare, trochę spróchniałe drzwi.
- Dzień dobry? - spytała w przestrzeń.
Pokój wydawał się być pusty. Dopiero po chwili zobaczyła na łóżku jakąś postać.
Podeszła bliżej i delikatnie trąciła ją w ramię. Może jest pijana? - Przyszło jej przez myśl.
Zdecydowała się jednak nie wyciągać pochopnych wniosków i delikatnie zsunęła dziewczynę z łóżka, sadzając ją na podłodze. Odgarnęła kruczoczarne włosy z jej twarzy i przyjrzała jej się uważnie. Pomimo tego że była strasznie blada, jej skóra kolorem podchodziła pod zielonkawy, a pod oczami miała wyraźne ciemne kręgi i chyba była chora, blondynka rozpoznała dawną towarzyszkę. Jak mogłaby jej nie poznać?
Dawno temu, jeszcze zanim ich drogi się rozeszły, były prawie jak siostry. Razem wymykały się nocą z domu dziecka, razem podkradały batoniki ze stołówki, razem robiły wszystko. A potem ją adoptowali. Savi została sama. Izzy zastanawiała się czy była przyjaciółka kiedykolwiek wybaczy jej to, że zostawiła ją tam..
Delikatnie potrząsnęła brunetką a jej głowa opadła. Izzy sprawdziła puls. Wszystko było na swoim miejscu, no więc dlaczego zasłabła?
Blondynka zaszła dziewczynę od tyłu, złapała ją w pasie i wtargała na łóżko. Kiedy już w miarę jej się to udało, poprawiła poduszki, nakryła brunetkę kołdrą i otworzyła okno, bo w pomieszczeniu panował straszny zaduch. A może to ją aż tak przytłoczyły emocje i wspomnienia, że zrobiło jej się gorąco?
Wiedziała, że musi wracać do pracy, ale obiecała sobie, że gdy już się ze wszystkim upora, jeszcze raz zajrzy do pokoju numer jedenaście.

***

     Od samego rana oboje siedzieli jak na szpilkach. Raz po raz zerkali w swoim kierunku ale szybko odwracali wzrok, starając się nie myśleć o zdarzeniach poprzedniej nocy. Po jakimś czasie do salonu wpadł Rey i chciał zabrać Dianę ze sobą aby pokazać jej coś w jadalni, ale dziewczyna nie była zbyt chętna aby gdziekolwiek się ruszać, nawet ze swoim chłopakiem.
- Rey nie męcz mnie dzisiaj, proszę cię. Jestem zmęczona. - mruknęła Diana delikatnie wyrywając rękę z uścisku bruneta i z powrotem kładąc się na kanapie.
Chris obserwował sytuację z rosnącym rozbawieniem leżąc na drugiej kanapie.
- Ale musisz to zobaczyć! - Chłopak upierał się przy swoim, znów ciągnąc ją za rękę.
- Powiedziała ci, żebyś dał jej spokój. - Wtrącił się blondyn zaplatając ręce za głową, nawet nie podnosząc się do pozycji siedzącej.
- A ty co, adwokat? - fuknął urażony syn Demeter.
- Nie. - odparł, nie przejmując się irytacją rozmówcy. - Ale ostatnio myślałem nad karierą ogrodnika.
Na twarz brązowookiego wpłynął grymas.
- Ty nawet kaktusa byś ususzył. -  Odgryzł się.
- Wcale nie. - zaprzeczył Chris, uśmiechając się chytrze. - Trzymałbym go w akwarium. - Dodał nadal zabójczo się szczerząc.
Chłopak zagryzł zęby.
- Jesteś głupi.
- Wiem. Nie powiedziałeś nic nowego. - zaśmiał się blondyn, a Diana mimo zmęczenia zawtórowała mu. - Idź na dwór, posadź jakieś kwiatki czy coś, a nie ludzi męczysz.
- Jest. Grudzień. - wypalił Rey.
- Myślisz, że nie wiem? Może i jestem głupi ale nie jestem idiotą...
- Jedno z drugim się kłóci. - mruknął brunet.
-... I wiem, że zimą rosną przebiśniegi. Posadź sobie jakiegoś na podwórku i patrz jak rośnie. - skończył Chris nie przejmując się wtrąceniem chłopaka. - A na pewno dobrze się czujesz? Gęba coś ci poczerwieniała, może faktycznie idź się przewietrzyć.
- Przebiśniegów się nie sadzi. I one rosną na wiosnę. - powiedział Rey przez zęby.
- No widzisz. - westchnął Chris. - Jaki ten świat jest niesprawiedliwy. - dodał robiąc minę męczennika.
- Jak cię zaraz... - zaczął brunet.
- Jak mnie zaraz co? Zasadzisz w doniczce? - prychnął blondyn, a twarz Rey'a zmieniła kolor z czerwonego na purpurowy.
- Chris wystarczy. - upomniała go Diana, przenosząc co chwila spojrzenie z bruneta na blondyna.
- Ale ja jeszcze nie skończyłem! - fuknął Chris pod nosem.
- Trudno. - powiedziała i opadła twarzą w poduszki. Chris i Rey zmierzyli się wzrokiem, a po chwili obrażony brunet wyszedł z pokoju z wysoko uniesioną głową.








     Cóż ja wam mogę powiedzieć? Przepraszam, że tak długo nie pisałam ale coraz częściej mam wrażenie, że się wypaliłam :C Ja na prawdę wielokrotnie siadałam z laptopem z zamiarem napisania tej notki. Ale mi nie wyszło... Pojutrze wyjeżdżam na kilka dni i nowy rozdział dodam dopiero po powrocie :/ co do bloga wakacyjnego, też szału nie ma ale napisałam już kilka rozdziałów do przodu i w odpowiednich terminach moja koleżanka doda je dla was :) gdyż ja netu miała nie będę :v . Wycofuję zasadę 7 kementarzy = next, bo nie potrafię ot tak sobie pisać rozdziału gdy pojawi się odpowiednia ilość komentarzy. Ja potrzebuję weny a ona nie zawsze jest na zawołanie. Mam nadzieję, że większość z was wie o co mi chodzi z racji prowadzenia własnych blogów. Mam również nadzieję ( oby nie złudną ) że pomimo wycofania zasady nie opuścicie mnie i nie przestaniecie komentować c: 
PS Szukam dobrego szabloniarza  który zgodziłby się wykonać dla mnie szablon :) Jeśli zajmujecie się czymś takim; obojętnie czy amatorsko czy profesjonalnie, bądź znacie kogoś kto się na tym zna- piszcie w komentarzach :]
Ciao! I do zobaczenia za kilka dni :*

Dedykuję Adzie  ( TAK ZNOWU >.< ) bo jest najlepsza :) i wreszcie wzięła się za pisanie :* KaCe <3
I dziękuję wam wszystkim za te wspaniałe 13 komentarzy pod poprzednim rozdziałem :D









środa, 16 lipca 2014

XVI - Wynocha! Wynocha! /Notka ciut do dupy - Brak Pana Wena :c


(...) Po chwili znów kołysaliśmy się w rytm muzyki.
- Valent? - spytał cicho. Oderwałam głowę od jego ramienia i spojrzałam mu w oczy.
- Hmm? 
- Stoimy pod jemiołą, wiesz? 

   Nagle w mojej głowie pojawiła się czerwona lampka ostrzegawcza. Już nie czułam dreszczu na plecach, już się nie rozpływałam. Tak jakby ktoś kliknął przełącznik idiotyzmu z "On" na "Off". Wyplątałam się z uścisku wymamrotałam jakieś "sorry" i uciekłam.
To zupełnie nie tak miało się potoczyć! Miałam tu przyjść na wigilię i spędzić czas z przyjaciółmi a nie z nimi tańczyć pod jemiołą, do cholery! Teraz jak tak o tym myślę, leżąc w łóżku w obskurnej noclegowni widzę jakie to wszystko było dziwne. Szczerzyłam się jak totalna idiotka i tak samo się zachowywałam. Ale czemu?! Przecież nic nie brałam... To tak jakby coś kazało mi się tak zachowywać. Jakby mnie ktoś zahipnotyzował... A może po prostu  próbowałam znaleźć pretekst, jakieś usprawiedliwienie?
Nie. Tu stanowczo coś było nie tak.
Ja się nie chciałam godzić z Chrisem. Chciałam się na niego wydrzeć, że jest idiotą.
No więc czemu tego nie zrobiłam? Cholera, nie wiem czemu!
~ Na prawdę nie wiesz ? - zapytał jakiś dziwny głosik w mojej głowie.
- Kim jesteś? - No fajnie. Jeszcze tylko rozdwojenia jaźni mi brakowało.
~ I to mają być moje geny? Przyznaj się, kto mi cię podrzucił?
- Hades?
W mojej głowie rozległy się brawa.
~ I co? Na serio nie wiesz, czemu nagle tak zidiociałaś?
Dobra. To na pewno był mój ojciec.
- Nie, nie wiem. Oświeć mnie panie mądry. - burknęłam.
~ Jednak nikt cię nie podrzucił. - Rozległo się westchnienie. - Ale i tak jesteś za bardzo wyszczekana.
- Ciekawe po kim to mam... - prychnęłam.
~ No, na pewno nie po mnie!Chwila ciszy. - Kogo ja okłamuję....  A z Afrodytą to od zawsze były spore problemy, wiesz?
- A co to ma do rzeczy?
~ Dużo! Wokół tego cała sprawa się kręci! Wiesz co to czaromowa?
- Sugerujesz, że ktoś...?
~ Ja nie sugeruję! I nie, że ktoś! A teraz skoro już zajarzyłaś, pozwól, że wrócę do swojej nędznej pracy.
- Jasne, spoko. - mruknęłam, myślami będąc już gdzie indziej.
Czy Diana mogła by się do tego posunąć?
Pewnie, że tak. - To już nie był mój ojciec, tylko moja podświadomość.
Zerwałam się z łóżka. Miałam głęboko w dupie, że jest środek nocy.
Oj módl się kochana, żeby ojciec nie miał racji. Módl się do tej swojej pie*dolonej mamusi, żeby to wszystko nie okazało się prawdą!
Zarzuciłam na siebie bieliznę, ciemne rurki, jakiś sweter i glany a włosy związałam z byle jakiego koka. Wyszłam z pokoju, nawet nie zawracając sobie głowy zamknięciem drzwi na klucz i wybiegłam przed budynek zatapiając się w cieniu.

***

  Siedział na schodkach, opierając się plecami o ścianę i wpatrując się w pobliski las. Co z tego, że było dziesięć stopni mrozu i padał śnieg? Był synem boga słońca - jemu zawsze było ciepło.
Rozmyślał nad tym co stało się zaledwie kilka godzin temu. Co nagle strzeliło mu do głowy? Normalnie nigdy nie zdobył by się na takie śmiałe gesty. A przecież nic nie brał...
Nagle na granicy lasu zobaczył jakąś ciemną postać, szybko się przybliżającą.
Czyżby Valent? Ale co ona tu robiła?
Dziewczyna była już niedaleko i mógł jej się przyjrzeć. Miała na sobie tylko sweter więc na pewno było jej zimno, ale najwyraźniej nie zawracała sobie tym głowy. Włosy miała upięte w jakąś imitację koka, policzki zaczerwienione od mrozu, a w jej oczach płonęła czysta furia. Ręce miała zaciśnięte w pięści i mogło by się wydawać, że gdy szła, śnieg topniał pod jej stopami. Nigdy nie widział jej tak wściekłej. Czyżby szła do niego? Chyba nie, bo minęła go bez słowa i wpadła do środka nawet go nie zauważając.
Co do cholery mogło się stać?
Wstał po cichu i ruszył za nią. Wleciała na piętro jak petarda i bez pukania otworzyła drzwi do sypialni Diany. Ponowił w głowie pytanie: Co się stało?
Huk drzwi odbijających się od ściany sprawił, że blondynka stoczyła się z łóżka.

***

- Co? Gdzie? - zapytała rozglądając się. Chyba mnie zobaczyła. - O Savi! Coś się stało?
- Dużo się stało. - warknęłam.
- No to opowiadaj. - powiedziała, najwyraźniej nie przejmując się moim tonem i tym, że wpadłam do niej o drugiej nad ranem. Wyplątała się z kołdry, usiadła na łóżku i poklepała ręką miejsce obok siebie.
- Po co to zrobiłaś?
- Co zroooo...ooo - Przeciągnęła jakby nagle zdała sobie sprawę z tego, że już wiem. - Ale skąd wiesz? Rey ci powiedział?  A może Lucy?! Albo Kim! - zgadywała, jeszcze bardziej się pogrążając.
W tej chwili żałowałam, że wzrokiem nie da się wypalić dziury w głowie.
- Po co to zrobiłaś?! - warknęłam, odgarniając ręką włosy z twarzy. Musiałam wyglądać przekomicznie - taka wku*wiona do granic możliwości.
- Bo widziałam co się dzieje! - krzyknęła.
- No niby co się działo?! - przekrzyczałam ją.... obudziłyśmy już chyba z połowę Siedziby ale w tej chwili mało mnie to obchodziło.
- Jestem córką Afrodyty...!  - zaczęła, ale przerwałam jej:
- Co nie czyni cię lepszą od innych!
-... I widziałam jak na siebie patrzycie! - skończyła nie przejmując się moim wtrąceniem.
- No niby jak?! To jest mój przyjaciel, rozumiesz?! Nikt więcej.  - Ogarnęła mnie furia i to już taka prawdziwa. Nie będzie mi nic wmawiać!
 Widoczność przesłoniła mi czerwonawa mgła.
- Twoje oczy... - wyszeptała Diana wpatrując się we mnie z otwartymi ustami. Spojrzałam w prawo, na ogromne lustro wywieszone na jednej ze ścian i faktycznie. Moje oczy nie wyglądały normalnie; Źrenice miałam nienaturalnie rozszerzone jakbym coś brała, białka zrobiły się czarne a tęczówki już nie były błękitne tylko czerwone. Co się ze mną stało?!
- Co jest qrwa...? - spytałam w przestrzeń nadal wpatrując się w swoje odbicie. Po chwili się otrząsnęłam. Nie przyszłam tu patrzeć w lustro. - Nieważne! Nie wpieprzaj się więcej w moje życie, jasne?! - znów zwróciłam się w stronę dziewczyny.
Nerwowo pokiwała głową a po jej policzkach popłynęły łzy.
- Ale... ja chciałam dobrze...  zająknęła się po chwili, nawet nie próbując wytrzeć słonych kropli, płynących po jej twarzy. A więc tak? Teraz brała mnie na litość? O nie, nie, nie! Nie ze mną te numery!
 Przez moment wyglądała jak pobity szczeniaczek. Serio; taki z wielkimi oczami i podkówką na twarzy. Nadal jednak mnie to nie ruszyło.
- Nie interesuje mnie to. - odparłam, już w miarę cicho i spokojnie. - Ja się w twoje życie nie wtrącam. Nie używam na tobie czaromowy, żebyś zgrywała idiotkę. Uszanuj to i zrób tak samo w drugą stronę. - powiedziałam prawie szeptem.
Złość wcale mi nie przeszła. Wcale, a wcale. Ja po prostu wiedziałam co zrobić, żeby naprawdę kogoś tknąć. Bo krzyk zwykle nic nie daje, a tylko podjudza. Postanowiłam więc być tą sprytniejszą.
- Ale... - wyjąkała, ale ja już ruszyłam w stronę drzwi. - Savi! Zaczekaj! - zawołała za mną. Nie odwróciłam się ale usłyszałam jak zaplątana w kołdrę, znów stoczyła się z łóżka.
Wyszłam, ani razu nie oglądając się za siebie.


***


   Czekał pod drzwiami, nie śmiejąc wejść. Mimo to, słyszał wszystko.
A więc to tak! Dlaczego sam na to wcześniej nie wpadł?! Był wściekły, ale nie mógł wyładować się na blondynce. Ona nie kłamała. Na prawdę chciała dobrze. Musiał zachować się jak ten lepszy. Jak przyjaciel. I wspierać ją, niezależnie od tego co zrobiła i w jakich intencjach.

   Nagle uchylone wcześniej drzwi otworzyły się a z pokoju wypadła wściekła Valent. Tyle że... coś było nie tak.... Oczy! Jej oczy wyglądały przedziwnie, jak u jakiejś bestii. Co się do cholery działo, no?! Tym razem go zobaczyła i wcale nie był z tego powodu szczęśliwy. Warknęła na niego, odsłaniając zęby. Ten warkot to nawet nie były żadne słowa, tylko odgłos jaki wydaje wilk, albo wściekły pies. Ruszyła w jego stronę... albo nie? Minęła go bez słowa, rzucając mu tylko zabójcze spojrzenie. Złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie, na bezpieczną odległość, ale wyrwała mu się i szybko uciekła długim korytarzem. Nie biegła jak normalny człowiek.
Biegła tak szybko, że widział tylko rozmazany kształt. Nie słyszał już nawet odgłosu jej ciężkich butów uderzających o podłogę.
Cholera. Tu na prawdę coś było nie na miejscu.
Szybko wbiegł do pokoju przyjaciółki, przyklęknął naprzeciwko niej i zapał jej twarz w obie dłonie, zmuszając ją aby na niego popatrzyła. Wytarł łzy z jej bladych policzków i przytulił ją, pozwalając jej wypłakać się w jego koszulkę. Przez chwilę szlochała głośno, a on gładził ją po włosach. Nic nie mówił. Wiedział, że słowa są w tej sytuacji zbędne. Siedział więc po prostu i starał się ją wspierać.
- Coś złego się z nią dzieje. - odezwała się wreszcie, jednak tak cichutko, że przez chwilę zastanawiał się czy aby na pewno mu się nie przesłyszało. - Ona jest na coś chora, Chris. Musimy jej jakoś pomóc! - Ostatnie zdanie wręcz wykrzyczała.
- I pomożemy. - Obiecał, znów ją przytulając. - Gdy tylko dowiemy się jak.

***

[Muzyka]



    Pędem wróciłam do noclegowni. Nogami prawie nie dotykałam ziemi. Coś złego się ze mną działo. Ale to było tak cudowne uczucie wolności! Aż nie chciało się tego przerywać. 

Gdy wróciłam ponowie przejrzałam się w lustrze.
Moja skóra zbladła. Oczy nie zmieniły swojego wyglądu. Nie chciały wracać do normalności.
Włosy kleiły mi się do twarzy.... I było mi nienaturalnie gorąco jak na tą porę roku, a kaloryfery nie grzały. To nie było dobre. 
Nie.
To było bardzo, bardzo złe. 
....I te głosy.
Przyszły nagle i zalały mnie niczym morska fala.
          Będziesz mieć nas na sumieniu!
          Uratuj nas!
Było ich coraz więcej.
Złapałam się za głowę i upadłam na podłogę.
- Idźcie sobie!  - krzyknęłam. 
Ściągnęłam z łóżka poduszkę i zakryłam nią głowę. Nic to nie dało.
           Czemu nas wyganiasz? Pomożemy ci.
Przesunęłam się pod ścianę i schowałam głowę w kolanach, okrywając się rękami.
- Nie! - Wybuchłam. - Wynocha!
           Nigdzie nie pójdziemy...
- Wynocha! Idźcie sobie! - powtarzałam jak mantrę. - Wynocha... wynocha.. 
Coraz bardziej słabłam a głosy były coraz głośniejsze. Przez moją głowę przeszło coś jakby grzmot, tylko tysiąc razy głośniejsze. Myślałam że rozłupie mi czaszkę. Krzyknęłam.
Mocniej okryłam się rękami.
I nagle.... wszystko zniknęło a ja wykończona przetoczyłam się na podłogę, twarzą do dołu. Nie miałam siły by się podnieść. Nie miałam ochoty zasypiać.
Wiedziałam to.
One wrócą. One wrócą.


*Boże. Ja to napisałam? Co z moją głową jest nie tak? :o Żartuję :) tak miało być i mimo treści podoba mi się to :/

Dobra ; tak ze spraw organizacyjnych :) :

 Bogowie, dziś przeżyłam zawał! PONAD 3 TYSIE WYŚWIETLEŃ. Nie no ja was kocham!!!

I tak wiem, że nikt nie czyta tego przypisu...
  Troszkę się na was zawiodłam; tu tyle pozytywnych komentarzy! A na blogu wakacyjnym raptem 3 osoby komentują, za to pod prologiem było "O fajnie, będę wpadać" "Fajnie się zaczyna, pisz dalej" itd... No więc sorry, ale jak ja mam się czuć? ZAPRASZAM NA ROZDZIAŁ 6! [klik]

 Anonimowa czytelniczko! Oto podpunkt do ciebie: 

   - Nie wiem czy piszę Col czy Coll, raz piszę tak a raz tak, bo jestem chaotycznym człowiekiem.  Umówmy się więc, że od dziś piszę "Col" okay?
   - Wiem, że wszystko szybko się działo ale już chyba wiesz czemu :3
   - Dziękuję za twoje dłuuuugaśne komentarze bo dają kopa większego od red bulla :D 
   - A jak już się tak rozpędzam; ten rozdział również jest dla ciebie. Możesz się cieszyć :)

PODNOSZĘ STAWKĘ ( TAK! ZNOWU :3 )


CZYTASZ = KOMENTUJESZ

7 KOMENTARZY = NEXT








wtorek, 15 lipca 2014

INFORMACJA




    Kochani wybaczcie, ale dziś nie dodam rozdziału szesnastego :c Mój pan Wen mnie opuścił.
Coś tam naskrobałam ale jest to tak do dupy, że sama nie mam ochoty tego czytać. Tak więc nowa notka pojawi się najpóźniej jutro wieczorem :/ Naprawdę mi przykro, ale wolę dodać coś z czego jestem zadowolona i co by wam się spodobało a nie coś wymuszonego. Tak więc jeśli widziałeś tę notkę dodaj proszę komentarz, albo go nie dodawaj... rób co chcesz. A jeśli już się rozpędzasz to wpadnij na bloga wakacyjnego....

Pozdrawiam.
Ogarnięta Deprechą Z Powodu Odpływu Weny.







niedziela, 13 lipca 2014

XV - O tym jak mi odbiło i założyłam sukienkę.



Dedykuję anonimowej czytelniczce, która się nie podpisała :/
Specjalnie dla ciebie przyspieszyłam akcję i masz tu Savi i Chrisa razem ;)
Bardzo wzruszył mnie twój komentarz, dziękuję. 
Specjalnie for you - romantyczna (mam nadzieję) scenka.
Mam również nadzieję, że ta informacja wraz z nowym rozdziałem
dotrze do ciebie. 



     Choć w życiu by się do tego nie przyznał, tęsknił za nią. Może nie tyle tęsknił co raczej brakowało mu jej towarzystwa. Ale czy nie na tym właśnie polega tęsknota? Egh, nieważne!

 Już dość długo leżał w swoim łóżku wpatrując się w sufit. Znów o niej myślał, tak samo z resztą jak przez ostatnie trzy dni. Choćby nie wiem jak próbował, nie mógł pozbyć się z głowy obrazu jej niebieskich oczu tak często patrzących na niego z pogardą, promiennego uśmiechu którym tak rzadko go obdarzała, ale gdy już to robiła był wniebowzięty i tych czarnych jak heban włosów.
Przez kilka godzin wspominał niektóre sytuacje, ale najbardziej zadziwiło go wspomnienie, gdy to zdobył się na odwagę i chciał ją pocałować. Co prawda nie było to jakoś strasznie dawno, ale i tak nie miał pojęcia co mu wtedy strzeliło z tym pomysłem. Był święcie przekonany, że dziewczyna się obrazi tak jak zapewne zrobiłaby to każda inna. Ale ona nie była taka jak inne! Nie obraziła się, wręcz przeciwnie - udała, że nic się nie stało. Nigdy też się nie malowała, nie nosiła sukienek, nie farbowała włosów. Była po prostu sobą i chyba właśnie za to tak ją podziwiał. Rzadko okazywała słabość, a jeśli już to robiła to tylko w jego obecności. Nie wiedział czemu tak było ale cieszyło go to. Darzyła go zaufaniem jakiego nie podarowała nawet własnemu bratu. Właśnie! A propos Dylana. Ciekawe co mu wtedy przyszło do głowy, żeby się z nią szarpać, zamiast porozmawiać normalnie albo kogoś zawołać i spróbować ją zwyczajnie zatrzymać! On sam próbował! Właśnie, próbował. Ale spieprzył, taka prawda. Co by dał, żeby dowiedzieć się gdzie ona się podziewa!

Rozmyślania przerwał mu sen.

***

" (...) Posłałam jeszcze mściwe spojrzenie w kierunku Ericki gdy nagle obok nas pojawił się jakiś brunet z dwoma zgrzewkami piwa. Odezwał się a mnie, aż zmroziło.
- Mam piwo i ... ooo - urwał gdy mnie zobaczył - Cześć Savi. - przywitał się radośnie z uśmiechem od ucha do ucha, jak gdybym była jego starą dobrą znajomą.
Westchnęłam ciężko. Już wiedziałam, że to nie skończy się dobrze.
- Cześć Col."


- Znacie się? - zapytała zdziwiona Sus.
- Nie - odpowiedziałam w tym samym czasie w którym Col powiedział "Tak".
- No to tak czy nie? - zapytała przywdziewając dosyć dziwną minę.
- Niestety. - westchnęłam.
- Czemu niestety? Co do niego masz?! - znów odezwała się Erica. Ewidentnie była na mnie cięta. Puściłam jej wypowiedź mimo uszu.
- Mogę ją trzepnąć? - zwróciłam się do Sus.
- Tak! - odparli jednocześni Sus, Col i Jev, a nawet pijana Victorie pokiwała głową.
- Ani mi się waż! - warknęła Erica, łapiąc się za głowę.
Zaczęłam się śmiać. Pomimo mojej obecnej sytuacji wreszcie gdzieś poczułam się dobrze. Chwilowo bo chwilowo, ale pieprzyć zasady! Żyje się właśnie chwilą!
- Dobra zostaw ją bo jej jeszcze trwałą zepsujesz. - zaśmiał się Col. Co do niego nadal trzymałam duży dystans. No sorry, kolo chciał mnie zabić!
- Zrobiłeś mi tą trwałą bitą śmietaną i teraz nie chce zejść! - warknęła Erica, która istotnie-miała na głowie coś niezwykle chaotycznego i posklejanego.
- Bo włosy myje się szamponem a nie wódką! - odparował.
- To kup szampon mądralo! I jeszcze wannę do kompletu, jak już się rozpędzasz. I może jakiś ładny dom...
- Stop! Koniec przemyśleń! - krzyknęła Sus. - Zbieramy się.
- Dokąd? - spytałam.
- Znudziło mi się na tym grobie. Mam wrażenie, że jest nawiedzony, czy coś..
- Jak to grób. - mruknęłam i zostałam obdarzona wilczym spojrzeniem ze strony bruneta.
- Co? - zapytała Ruda.
- Eeee.... Nic! - Szybko zaprzeczyłam.
- Aha. Idziesz z nami? - Pokiwałam głową, a dziewczyna wstała, pociągając za sobą blondyna. Jev potrącił puste puszki  i narobił strasznego hałasu. Usłyszałam kroki.
- To strażnik! - krzyknęłam szeptem (swoją drogą - da się tak? )
- Spieprzamy! - odkrzyknął Col i przerzucił sobie przez ramię nieprzytomną od spożytych promili Victorie. Zerwaliśmy się do biegu. Mogę być z siebie dumna bo prześcignęłam wszystkich. Sus chwiała się na nogach ciągnąc za sobą Ericę i Jev'a, a Coll biegł z nieprzytomną Vickie na ramieniu. 
Nagle gwałtownie skręciłam w jakiś ciemny zaułek i ledwo wyrobiłam na zakręcie, jednak zrobiłam piękny wślizg i wylądowałam z powrotem na własnych nogach. Inni nie mięli tyle szczęścia. Popotykali się i wylądowali na twarzach, tyłkach lub jak w przypadku Jev'a - na innych częściach ciała. Bądźcie mi wdzięczni, że nie powiedziałam na jakich. Musiałam bardzo mocno się wysilić, żeby zakryć nas mgłą. Ale nie taką magiczną - zwykłą, szarą, przesłaniającą widoczność mgłą.  Strażnik wbiegł za nami do zaułka i o coś się potknął, a potem krzyknął coś co brzmiało jak "Ręka Trupa!" i odbiegł, potykając się o własne dla odmiany kończyny. Coś sobie uświadomiłam.
Podeszłam do Sus i poklepałam ją po ramieniu.
- To nara. - uśmiechnęłam się i ruszyłam w ciemną uliczkę.
- Ale gdzie ty? - zapytała, widocznie oszołomiona.
- Wrócę. - powiedziałam, nie odwracając się.
- Ale.. - zaczęła jednak widząc, że nie odnosi upragnionego skutku zamilkła. Nadal szłam ciemną ulicą, zadowolona ze swojego wyboru.


***


Jak gdyby nic ominęłam strażników lasu (satyrów) i weszłam sobie do Siedziby. Ostatnie trzy dni spędziłam w jakiejś obleśnej noclegowni, a godzinę wcześniej udałam się na stację benzynową i przebrałam się w białą koronkową sukienkę która strasznie kontrastowała z moimi czarnymi jak heban włosami, ale chyba ( przynajmniej w moim mniemaniu [ i jeszcze kilku facetów którzy ślinili się na mój widok ]) wyglądałam nie najgorzej. Do tego założyłam jeszcze białe szpilki, a naszyjnik który zawsze miałam pod bluzką, wyciągnęłam na wierzch. Wyglądałam zupełnie jak nie ja, ale to mi się właśnie bardzo podobało.
No więc weszłam i mnie zamurowało. No ale czego ja się miałam spodziewać? Jest dwudziesty czwarty grudnia. Gwiazdka. Co z tego, że wierzymy w greckich bogów? Czasem miło jest po prostu spędzić czas razem.
Wszystkie meble w salonie były poprzestawiane pod ściany lub powynoszone. W rogu pokoju stała wielka, ślicznie przystrojona choinka wokół której latały male figurki wszystkich bogów.
W pomieszczeniu zebrali się wszyscy herosi - z lewego i prawego skrzydła. Większość tylko kojarzyłam, reszty nie znałam. Wyłapałam też kilka znajomych twarzy. Na mój widok wszyscy zamarli.
- Eee.... hej?
- Savi? - Diana zbierała szczękę z podłogi.- Savi! Już ja sobie z tobą pogadam! - warknęła i pociągnęła mnie za łokieć w stronę kuchni. Zdążyłam jeszcze wyłapać z tłumu zdziwione spojrzenie Chrisa.
Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi przekręcając je na klucz, a w pomieszczeniu obok znów rozbrzmiała muzyka. Uważnie jej się przyjrzałam. Miała na sobie błękitną sukienkę nad kolano, czarne szpilki i masę biżuterii.
- Człowieku jak ja się o ciebie martwiłam! - krzyknęła i zarzuciła mi ręce na szyję.
- Diana! Duuu..sisz! 
- O Afrodyto! Sorry. - zamieszała się i odsunęła. - Masz szczęście, że wróciłaś. Ale.. - uważnie mi się przyjrzała - gdzie masz swoje rzeczy?
- Przyszłam tylko na Wigilię. Nie wracam. - powiedziałam patrząc jej głęboko w oczy aby upewnić ją, że już podjęłam decyzję.
- A co z potworami i z ... ?
- Nic. Co ma być? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. - Nie psujmy sobie tego dnia, porozmawiamy innym razem. - dodałam i z powrotem przekręciłam klucz w drzwiach. 
- Nie! Porozmawiamy teraz! -  Prawie krzyknęła, wykorzystując wszystkie swoje pokłady czaromowy a ja mimowolnie zamarłam i wykrzywiłam twarz w grymasie.
- Puść mnie. - zażądałam ale ona tylko pokręciła głową.
- Najpierw pogadamy.
Nagle drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wszedł Chris. Spojrzał najpierw na Dianę a potem na chwilę zatrzymał spojrzenie na mnie. Szybko orientując się w sytuacji złapał mnie za łokieć, mruknął tylko coś, że odda mnie później i wyciągnął mnie z pomieszczenia. Ruszył po schodach na piętro, jednak nie zatrzymał się tam. Nadal trzymając mnie za rękę doszedł na drugie piętro i stanął pod ścianą. Poszłam za nim i pod pretekstem zimna wyrwałam rękę z jego uścisku. Spojrzał na mnie dziwnie ale nic nie powiedział. Spojrzałam na niego wyczekująco.
- Ślicznie wyglądasz. Ładny naszyjnik. - powiedział.
- Dziękuję. Dostałam na urodziny.
- Wcześniej nie nosiłaś. - Zabrzmiało jak... oskarżenie? 
- Nosiłam. Pod ubraniem. - wybroniłam się, a w kącikach jego ust pojawił się chytry uśmieszek, co ponowiło moje zastanawianie się nad dawcą naszyjnika. Nagle się zamieszał.
- Chciałem cię przeprosić ...
- Nie musisz. - przerwałam mu. - To ja powinnam przeprosić ciebie.
Uniósł brwi.
- To może się nie przepraszajmy, co?
- Może być. - Pokiwałam głową. Wyciągnął rękę aby uścisnąć moją a ja przyjęłam ją z uśmiechem.
Zeszliśmy na dół po schodach ale nie spotkaliśmy nikogo. Salon opustoszał. Chris podszedł do laptopa i puścił jakąś wolną piosenkę. Moje brwi powędrowały do góry. Zrobił dziwaczny ruch ręką i ukłonił się przede mną przywdziewając szeroki uśmiech. Zaśmiałam się i również się uśmiechając dygnęłam i przyjęłam jego dłoń. Obrócił mnie dookoła i przyciągnął blisko do siebie. Położył jedną rękę na mojej talii a drugą złapał mnie za dłoń, delikatnie kołysząc w rytm spokojnej muzyki. Oparłam głowę o jego obojczyk nadal szeroko uśmiechnięta. Co się ze mną działo?
- Świetnie tańczysz. - zaśmiałam się przy kolejnym obrocie.
- Dziękuję, ty również. - odparł z uśmiechem. Spojrzałam w te jego zielone oczy i poczułam, że się rozpływam...
- Uczę się od mistrza. - szepnęłam zarzucając mu ręce na szyję. Chris położył ręce na moich biodrach.
Po chwili znów kołysaliśmy się w rytm muzyki.
- Valent? - spytał cicho. Oderwałam głowę od jego ramienia i spojrzałam mu w oczy.
- Hmm? 
- Stoimy pod jemiołą, wiesz?





*Hahahahhahah! Bożżż wreszcie napisałam coś co mi się podoba *-* mam nadzieję, że wam też. Piszcie co wam się podobało. Pozwalam także na domysły odnośnie następnej notki. Mam nadzieję, że sześć komów szybko się pojawi bo już piszę nową notę :DDDD


CZYTASZ = KOMENTUJESZ
SZEŚĆ KOMENTARZY = NEXT






wtorek, 8 lipca 2014

XIV - Moje drzewo sobie poszło.


     Stał tak jeszcze trochę patrząc w miejsce w którym przed chwilą była.
Opuścił ramiona, a na jego twarzy zagościł gniew. Kopnął w ziemię, wyrzucając w powietrze tysiące ziarenek żwiru, którym był usiany ogród. Ktoś położył rękę na jego ramieniu, ale nie odwrócił się.
- Stary... - Zaczął Dylan.
- Nie kończ. Nic nie będzie dobrze. - powiedział odwracając się nagle. Po odejściu brunetki, całkowicie stracił wiarę w swoje wcześniejsze słowa. Ironia, nie?
- Ale Chris... - powiedziała Kim. - Odnajdzie się. Nie martw się o nią. Umie o siebie zadbać. - próbowała go przekonać, jednak bezskutecznie.
- Nic nie rozumiecie! - warknął zirytowany i usiadł na brzegu basenu.
Para stwierdziła, że da mu czas na przemyślenie wszystkiego i udała się do środka, za co mimo gniewu był im wdzięczny. Schował twarz w dłoniach gdy nagle usłyszał obok siebie cichy głos. Odwrócił się i zobaczył małą burzę rudych loków.
- Jullie. - przywitał się.
- Christopher. - Skinęła głową i zanurzyła stopy w spokojnej dotychczas tafli basenu. Czasem dziwił jej się. Pomimo bardzo młodego wieku, zachowywała się jak osoba dorosła. Ciągłe wizje cudzych śmierci najwyraźniej ją do tego zmusiły. Miewała co prawda zachowania typowe dla jedenastolatki, jednak zdarzało się to bardzo rzadko.
- Mogę ... - zaczął.
- Pytać możesz. Nie obiecuję, że odpowiem. - Przerwała mu.
Westchnął.
- Czy ta przepowiednia... którą wypowiedziałaś na początku lata...? - zawahał się, mając nadzieję, że i tym razem dziewczyna dopowie sobie resztę.
- Chcesz wiedzieć czy się spełni? - uśmiechnęła się nieśmiało, ale po chwili zawstydziła się i skryła twarz za kotarą ogniście rudych włosów.
- Tak.
- Cóż... Na początku były spore szanse, że się pomyliłam. Potem jak zauważyłam, zaczęliście powoli się dogadywać. Jeśli przychodzisz do mnie z tym pytaniem - Chciał jej przerwać, ale nie pozwoliła mu na to - Wiem, że to ja przyszłam. Kontynuując, jeśli teraz o tym rozmawiamy, domyślam się, że ostro się pokłóciliście... A to wszystko doprowadza do ... - Nie musiała kończyć. Wiedział.
- Nie ma już szans? - spytał. - Może jeśli bym...
- Zawsze są szanse, a próbować nikt ci nie zabroni. Jeśli jednak coś ma się spełnić, nie zmienisz tego, choćbyś nie wiem jak chciał. - Znów weszła mu w słowo. Gdyby był to ktokolwiek inny, wściekłby się, jednak teraz trzymał nerwy na wodzy. Potrzebował informacji.
Zapadła cisza, którą śmiało można było nazwać niezręczną.
- Przykro mi, że rozmawiasz ze mną tylko gdy czegoś chcesz. - powiedziała, bezbłędnie odgadując jego myśli - Ale nie mam ci tego za złe. Przyzwyczaiłam się. Zawsze jest tak samo. - westchnęła a chłopak dał jej delikatnego kuksańca.
 Uśmiechnęła się nieśmiało i jak gdyby nigdy nic, wskoczyła do basenu. Gdy jednak spojrzał w wodę, nie zobaczył jej. Zniknęła.
Stanowczo zbyt dużo dziewczyn ostatnio ode mnie znika - pomyślał. Westchnął i ruszył do swojego pokoju, myśląc "co by było gdyby...?" ale jak zawsze w takich sytuacjach, tylko pogorszyło to jego humor.



***


     Na początku nie wiedziałam gdzie się podziać. Będąc w okolicy postanowiłam odwiedzić starego przyjaciela. Swoje kroki skierowałam na cmentarz. Jako, że był dzień, a ja nie wyglądałam już jak bezdomna, strażnik przepuścił mnie bez większych zastrzeżeń. Mijałam groby, czytałam nagrobki. Witałam się ze zmarłymi. Jedni cieszyli się, że ich odwiedziłam, inni mieli mi za złe, że nadal żyję. Gdy jednak wyjaśniłam im, że pewnie długo już nie pożyję, rozpromienili się. Co poniektórzy zaproponowali mi nawet pośmiertne zamieszkanie w swoim grobie, jednak odmówiłam. Doszłam do swojego dawnego domu, za który robiło drzewo obok grobu Steave'a. Jakież było moje zdziwienie gdy nie ujrzałam drzewa, a jedynie uschnięty pieniek. Rozejrzałam się uważnie, wypatrując znajomego ducha. Coś poruszyło się w krzakach.
- Steave? - zawołałam na tyle cicho, aby strażnik nie usłyszał. Krzaki znieruchomiały.
Podeszłam i odchyliłam gałęzie. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to mega paka ciastek czekoladowych z kawałkami orzechów. - Cześć Steave. - powiedziałam, nawet nie patrząc na przyjaciela. Wiedziałam, że to on. Ciastka go zdradziły.
- Ooo... - wyjąkał, przyglądając mi się. - Cześć... Savi?
- Aż tak się zmieniłam? - zapytałam, siadając obok niego. Oparłam się o mur za nami i wyciągnęłam rękę po ciastko.
- Wyglądasz... ładnie. - odparł, nadal bacznie mi się przyglądając a jego oczy zrobiły wielkie jak talerze.
- Hmm... dzięki? - zaśmiałam się pomiędzy kęsami.
Chyba trochę się rozluźnił bo jego oczy wróciły do normalnych rozmiarów (czyt.; rozmiarów małych spodków pod filiżankę )
- Gdzie zniknęłaś? Z miesiąc cię nie było... Nie no! Nawet więcej! - Oburzył się - Martwiłem się o ciebie!
- Jak widzisz, żyję i mam się dobrze. - Uśmiechnęłam się, a duch zachłysnął się powietrzem - Co?
- Umiesz się uśmiechać! - Potrząsnął mną - Zrobili ci pranie mózgu!
- Nie zrobili mi prania mózgu Steave! - warknęłam, tym razem to on się uśmiechnął.
- Wraca stara Valent? - Podpuszczał mnie.
- Nie wraca. - zaprzeczyłam, wstając.
- A ty gdzie? Obraziłaś się?
- Nie, no co ty! Idę szukać noclegu, bo jak widzę moje drzewo sobie poszło.
- Nie poszło! - Zerwał się z ziemi - Jak się wyniosłaś, to taka grupka tu przychodziła i... O patrz! Tam idą!  Zerknęłam we wskazaną przez chłopaka stronę i faktycznie - zobaczyłam cztery osoby zbliżające się do jego grobu.
- Odkąd cię tu nie ma, zarwali gałąź i nawet do własnego domu nie pozwalają mi wejść!
- Spoko. Pogadam z nimi. - zapewniłam go.
- Nie! - zawołał, ale ja odeszłam i przestałam zwracać na niego uwagę.
Dziewczyna która wydawała się być liderką tej paczki miała ogniście czerwone włosy i paliła fajkę, będąc niedbale opartą o ramię jakiegoś blondyna. Jej kumpele ( bo wnioskuję, że nimi były ); dwie blondynki, zawzięcie o czymś plotkowały popijając wódkę prosto z butelek.
- Czego tu? - burknęła jedna z blondynek, zwracając się do mnie.
- Zamknij się! - warknęła do niej Ruda i strąciła z fajki nadmiar popiołu. - Siema. - zwróciła się do mnie. Skinęłam głową. - Nie wyglądasz na glinę. - Stwierdziła przekrzywiając głowę w lewo. - Siadaj.
Usiadłam na ziemi.
- Jak masz na imię? - zapytała.
- Savi. - odparłam krótko, uważnie jej się przyglądając.
- Co to za imię? - skrzywiła się dziwnie, a ja mimo wszystko poczułam się urażona.
- Moja matka była Hiszpanką. - powiedziałam zgodnie z prawdą, siląc się na spokój.
- A... No chyba że tak... Jestem Susan, ale jak tak do mnie powiesz to masz przesrane. - ostrzegła - Sus jeszcze ujdzie. To Victorie - wskazała na tę bardziej pijaną blondynkę - to Erica, a to Jev. - trąciła w żebro chłopaka obok którego siedziała. Zaraz jeszcze przyjdzie ten idiota, co to go po piwo wysłałam. - zaczęła się rozglądać.
- Wcześniej ja tu mieszkałam. - mruknęłam prosto z mostu, chcąc przerwać ciszę. - ale się wyniosłam.
- Nieciekawa okolica. - przyznała Ruda, kiwając głową i wykrzywiając twarz w grymasie - Ale jak mus to mus. - wzruszyła ramionami i zaciągnęła się dymem.
- I teraz pewnie chcesz nas stąd wygonić, suko! - Zgadywała Erica, do której najwyraźniej dopiero co dotarło co powiedziałam.
- Uważaj na słowa. - warknęłam.
Steave miał chyba rację. Poza Siedzibą, stara Valent dawała o sobie znać.
- Bo co? - odwarknęła.
- Zamknąć mordy! - krzyknęła Sus.
Posłałam jeszcze mściwe spojrzenie w kierunku Ericki gdy nagle obok nas pojawił się jakiś brunet z dwoma zgrzewkami piwa. Odezwał się a mnie, aż zmroziło.
- Mam piwo i ... ooo - urwał gdy mnie zobaczył - Cześć Savi. - przywitał się radośnie z uśmiechem od ucha do ucha, jak gdybym była jego starą dobrą znajomą.
Westchnęłam ciężko. Już wiedziałam, że to nie skończy się dobrze.
- Cześć Col.




*Witam, witam :) Zaczyna się życie Savi poza Siedzibą :D
Muszę was zmartwić : W kilku następnych rozdziałach ( jeszcze nie wiem ilu [ może pięciu, może dwóch ] ) Savi i Chris się nie spotkają. Będą jedynie retrospekcje i oddzielne perspektywy ;) Będzie też nie małe zamieszanie wywołane przez Col'a.
Co do Sus: Opisując ją uwolniłam moje alter ego o imieniu Susan :D Przywitajcie się :)

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
SZEŚĆ KOMENTARZY = NEXT

PS Dedykuję Natalie ( nie mam pojęcia jak to odmienić tuturutu.... ) i z całego serca życzę jej aby lenistwo choć trochę ustąpiło ;****







piątek, 4 lipca 2014

XIII - Nadzieja matką głupich.


- Nie wiem co mam robić. - powiedziałam chowając twarz w dłoniach.
- Jeszcze będzie dobrze. - powiedział pan wieczny optymista.
- Sam w to nie wierzysz. - westchnęłam spoglądając na niego.
- Wierzę.
- Akurat.
- To nic złego; wierzyć w coś. - Uparł się.
- Pewnie, że nie, ale po co się okłamywać?
- Po to ... - Zaczął tłumaczyć mi jak dziecku. Miałam ochotę go grzmotnąć. - Że można z taką wiarą, choć na chwilę zapomnieć o zmartwieniach. Mieć nadzieję. Czasem pomaga. - powiedział opierając głowę o ścianę, pod którą aktualnie siedzieliśmy. Korytarz był pusty, więc mogliśmy normalnie porozmawiać.
- Nadzieja matką głupich. - Prychnęłam i wstałam, otrzepując niewidzialny pyłek ze spodni.
- A więc jestem głupi! - Chłopak zerwał się z podłogi i stanął STANOWCZO zbyt blisko mnie, przewiercając mnie wzrokiem.
- Najwyraźniej. - powiedziałam, nie tracąc zimnej krwi. Przybliżył się jeszcze bardziej. Niemal stykaliśmy się nosami. Ja nadal nic sobie z tego nie robiłam. Nie działał na mnie tak jak by tego chciał.
- To ty jesteś głupia. - warknął, tracąc panowanie. - Bo nie widzisz nic po za czubkiem własnego nosa! Nie widzisz, że człowiek stara się żyć z tobą pod jednym dachem normalnie! Nie widzisz tego! A czemu?! Bo jesteś zajęta własnymi problemami, uważasz się za pępek świata i najzwyczajniej masz nas w dupie! A mnie w szczególności!
Ciężko przełknęłam ślinę nie wierząc w to co powiedział, patrząc w te jego zielone oczy, teraz pełne nienawiści. Chcesz wojny, panie mądry? To ją qrwa będziesz miał! - przyrzekłam sobie w myślach i odwróciłam się na pięcie nawet na niego nie spoglądając.  Ruszyłam długim korytarzem w stronę schodów, a co za tym idzie - mojego pokoju. Potrzebowałam odciąć się od świata i już nawet wiedziałam jak.
Wpadłam jak burza do pomieszczenia, zamaszyście trzaskając drzwiami. Otworzyłam szafę i z najniższej półki wyciągnęłam moją - nadal nie rozpakowaną sportową torbę. Wszystko co do niej wrzuciłam, od czasu mojego wyjazdu na Hawaje nadal tam było. Nie przejmując się zimnem, zarzuciłam na siebie tylko ciemną bluzę z kapturem, zapinaną na suwak. Wzięłam torbę i po cichu domknęłam drzwi, skradając się korytarzem. Upewniwszy się, że mam oba naszyjniki na szyi, pchnęłam szklane drzwi, wychodzące na taras i ruszyłam przed siebie. Stanęłam jak wryta, widząc mojego brata i jego dziewczynę siedzących przy basenie na leżakach. Dylan grał na gitarze a Kim dopełniała melodię swoim perlistym śmiechem. Szczęście biło od nich na kilometr, aż mnie głowa rozbolała. Założyłam kaptur i starałam się nie zwracać na siebie ich uwagi, przechadzając się cieniem. Tak mi to qrwa wyszło, że zaczęłam poważnie myśleć nad karierą ninja.
- Savi? - Usłyszałam za sobą zdziwiony głos blondynki. Moich uszu już nie dobiegały dźwięki gitary. Udawałam, że nie słyszę i dalej szłam przed siebie, zmierzając w kierunku ciemnego lasu, który o dziwo nie napawał mnie strachem. - Savi!
Dziewczyna nie dawała za wygraną, ale ja również zamierzałam zostać przy swoim.
Poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię i odwraca w stronę przeciwną od tej w którą zmierzałam.
- Co ty wyprawiasz? - spytał Dylan, nadal mnie nie puszczając.
- Przechadzam się. - westchnęłam, stwierdzając z niewinnym uśmiechem.
- Wieczorem. Z torbą wyładowaną po brzegi. - kpił - Przechadzasz się do lasu?
- O gustach się nie dyskutuje. - stwierdziłam z przekąsem.
- Gdzie idziesz? - spytał, nie odpuszczając.
- Przed. Siebie. - powiedziałam akcentując każde słowo.
- Po co? - zapytała, milcząca od jakiegoś czasu Kim.
- Bo tu nie pasuję. - wyszeptałam drżącym głosem. - To nie miejsce dla mnie.
- A dla kogo? - prychnął Dylan.  - Ogarnij się z tego swojego dołka i wracaj do środka., rozumiesz?
Powoli pustkę wewnątrz mnie zastąpiła furia.
- Nie jesteś moją matką! - warknęłam, wyrywając mu się.

***

Kretyn
Idiota
Zidiociały Kretyn.
Skretyniały Idiota.
Jak on mógł tak po prostu wykrzyczeć jej to w twarz? Przecież wcale tak nie myślał!
No właśnie. Nie myślał.
Teraz już wiedział do czego doprowadza nie myślenie.

Zapukał do jej pokoju i chciał to zrobić ponownie, ale niedomknięte drzwi same się przed nim otworzyły. Był w szoku. Pokój był pusty, łóżko rozgrzebane, szafa otwarta.
- Nie...- szepnął sam do siebie. - Nie!
Natychmiast rzucił się się w kierunku schodów i przeskakując po trzy lub cztery stopnie naraz szybko znalazł się na dole. Latał od pomieszczenia do pomieszczenia szukając jakiś śladów. Pędził właśnie do kuchni jednak po przebiegnięciu obok szklanych drzwi tarasowych coś kazało mu zawrócić. I faktycznie, gdy spojrzał przez szybę zobaczył ją. Nawet z daleka widział jaka była wściekła.
Zawzięcie kłóciła się z Dylanem i tą jego dziewczyną. Jak jej tam było? Kir? Kin? CHOLERA, NIEWAŻNE!
Otworzył szklane drzwi z takim rozmachem, że te nieomal wyskoczyły z zawisów. Nie przejął się tym jednak zbyt szczególnie i szybko podbiegł w kierunku kłócącej się trójki. Widać było, że gdyby tylko mogły, oczy brunetki ciskały by pioruny. Dylan starał się jakoś ją uspokoić ale raczej średnio mu to wychodziło.
- ...Nie jesteś moją matką! - warknęła dziewczyna, jednocześnie wyrywając rękę z uścisku brata.
- Co tu się dzieje? - Swoje pytanie skierował do przyjaciela, jednak cały czas wpatrywał się w te jej niezwykłe niebieskie oczy. Nie odwróciła wzroku, jakby stawiając sobie za cel, wygrać z nim te niemą wojnę na wzrok.
- Nic. Nie twoja sprawa. - powiedziała. Nie! Niemal wypluła te słowa. Przypomniały mu się jej pierwsze dni w Siedzibie gdy to oboje nie pałali do siebie jakąś szczególną sympatią.
- Chyba jednak moja. - odparł.
- A to niby czemu? - spytała podchodząc do niego i krzyżując ręce na piersi.
- Bo to moja wina.
- Odkryłeś Amerykę! - sarknęła. Czuł, że powoli przegrywa. Nie mógł pozwolić jej odejść. Nie teraz.
Złapał ją za ramiona i przyciągnął do siebie delikatnie. - Co robisz?
- Nie idź nigdzie. - powiedział, hipnotyzując ja wzrokiem, jednocześnie udając, że nie usłyszał pytania.

I tak nagle jak przyciągnął ją blisko siebie, tak samo nagle zniknęła.
Po prostu. W kłębie czarnego, nienamacalnego dymu. I już jej nie było.



*Rozdział krótki wiem :/ ale nie miałam weny a męczy mnie to stadium przejściowe mojego opowiadania. Ani to nie początek, gdzie dużo się dzieje. Ani nie koniec, gdzie dzieje się jeszcze więcej. I po prostu nie mam pomysłu na pisanie, w dążeniu do wymyślonych już przeze mnie późniejszych wydarzeń. Tak wiec notka jest taka... nijaka. Nie jestem z niej dumna, ale może komuś się spodoba :/

Dziękuję za motywujące komentarze :) widzicie, to nie tak trudno skomentować a i notka pojawia się szybciej ;) ( jest jaka jest, no ale ważne, że się pojawiła, nie? )  Podnoszę więc poprzeczkę ;) Ale spokojnie, nie jakoś makabrycznie wysoko.

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
SZEŚĆ KOMENTARZY = NEXT

Dacie radę :) tak jak daliście ostatnio :) Zapraszajcie znajomych <3

Zapraszam również na rozdział drugi na blogu wakacyjnym ;)



















środa, 2 lipca 2014

XII - Suszone ziemniaki i spółka.






- Savi, mamy poważny problem! - powiedziała Diana wchodząc do kuchni w której aktualnie zajmowałam się penetrowaniem wnętrza lodówki. Trzymała w rękach jakiś świstek zapisany niewyraźnym pochylonym pismem.
- Co to? - zapytałam, zamykając lodówkę.
Dziewczyna wreszcie na mnie spojrzała. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak poważnej.
- Satyrzy wykryli gdzieś niedaleko poważne skupisko mocy. Już z nimi rozmawiałam i razem doszliśmy do wniosku, że to nie może być nikt inny, jak dziecko kogoś z Wielkiej Trójki. O dziwo na razie nie przyciąga potworów, ale kto wie co dalej? 
Pokiwałam głową zamyślona. Oparłam się biodrami o blat i założyłam ręce na piersi.
- A ty szukałaś głupiego co by to sprawdził i padło na mnie. - stwierdziłam, a no policzki mojej przyjaciółki wstąpił delikatny rumieniec.
- Wybacz, ale tak wszyło. Nikt nie chciał się tego podjąć i myślałam, że może...
- Nie tłumacz się. Rozumiem.
Wyraźnie odetchnęła z ulgą.
- Bogowie, jak się cieszę! Mam plan już prawie gotowy, tylko musiałabyś porozmawiać z Chrisem bo będzie nam potrzebna jego pomoc... - urwała widząc moją minę. - Coś się stało?
Zaprzeczyłam, kręcąc głową.
- Nie. Nic. Mów dalej. - Postanowiłam schować dumę do kieszeni. Nie mam w końcu pięciu lat, prawda? Nie mam zamiaru przed nim uciekać.
- Będę musiała porozmawiać Afrodytą, bo niezbędny będzie jakiś kamuflaż. Co do ubrań nie powinno być problemu bo masz w swojej szafie kilka ( ...naście - przyp.aut. )  rzeczy które by się nadały.
- Jasne. Co będę musiała zrobić? - spytałam.
- Pod przykrywką udasz się do pobliskiej szkoły udając nową uczennicę. Będę musiała porozmawiać sobie z dyrektorem i namówić go żeby cię przyjął. Postarasz dowiedzieć się jak najwięcej o osobie która wysyła takie sygnały. Kiedy już ci się to uda, ściągniemy ją tu. 
- I tyle? Nie wydaje się skomplikowane. - zauważyłam.
- Bo takie nie jest.
- Kiedy zaczynamy?
- Dziś po południu. Pasuje ci?
- I tak nie miałam nic w planach. -Wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam z szafki sok w kartonie. - Chcesz? - wskazałam napój.
- Nie, dzięki. Idę jeszcze przedyskutować szczegóły z resztą. - powiedziała, wycofując się z pomieszczenia i posyłając mi nieśmiały uśmiech. - A! No i jeszcze jedno! Wymyśl sobie jakieś imię i nazwisko.
- Jasne. - mruknęłam. 
   Jakbym nie miała dosyć własnych zajęć i problemów. Czemu do cholery nie mogę mieć łatwego życia, pląsać sobie z motylkami po łące i zwyczajnie być szczęśliwa?!
~ Bo to nie twoja bajka. - podpowiedział jakiś głosik wewnątrz mojej głowy.
~ Och zamknij się - odparłam w myślach.
No pięknie. Teraz jeszcze gadam do siebie!
Pociągnęłam z kartonu sporawy łyk soku i prawie się zakrztusiłam, widząc Chrisa wchodzącego do pomieszczenia. Nie dałam jednak po sobie poznać, że zrobiło mi to jakąkolwiek różnicę.
- Cześć. - powiedział cicho, obserwując moje zachowanie.
- Hej. - "Udajmy, że nic się wczoraj nie stało." - Gadałeś już z Dianą? - zapytałam jak gdyby nigdy nic, popijając sobie soczek. Jego brwi powędrowały do góry. Widać nie takiego obrotu się spodziewał. Może myślał, że będę mu robić sceny? Pff... nic z tego. 
- Taaak... - powiedział, przeciągając sylaby i uważnie mi się przyglądając. Wkurzał mnie już.
- Nie zamierzam się z tobą bawić w jakieś dziwaczne podchody. Co się stało to się nie odstanie, a ja nie mam zamiaru przed tobą uciekać czy chować się po kątach, więc jeśli tego się spodziewałeś to się pomyliłeś.
- Ja nie.. - zaczął, ale nie dałam mu dokończyć.
- Nie interesuje mnie to, rozumiesz? Nic się nie zdarzyło. Wszystko jest tak jak dawniej. - tłumaczyłam mu uparcie, jak dziecku. - Więc teraz łaskawie daj mi wypić sok w spokoju, bo mam dosyć problemów na głowie i nie interesuje mnie, poszukiwanie kolejnych.
Mijając go w drzwiach ujrzałam na jego twarzy cień uśmiechu. Ruszyłam do pokoju.
Na moim biurku leżał skrawek papieru, którego raczej nie można było nazwać listem.
Ani koperty. Ani znaczka.
...Ani dobrych wieści.



*(po południu)*



Savi. 
Savi Valent.
Savreen Valent. ( ugh, mamo! Savreen?! )
Savreen....
Sav... Reen  ( czyt.; Rin )
Reen...
Reen!

   Nagle dostałam olśnienia. Coś tak niesamowicie głupiego i przewidywalnego, że nawet największy geniusz by nie skumał. Przynajmniej nie od razu... Ale to powinno dać jej wystarczająco dużo czasu na wykonanie przydzielonego zadania.
- Halo! Ziemia do Pani - Wiem - Wszystko - Nikogo - Nie - Słucham! - krzyknęła wściekła Diana, tym samym poniżając mnie przed połową siedziby.
  Byliśmy właśnie na zebraniu w "Sali Strategicznej" jak to nazwała jadalnię jedna z córek Ateny, a ja totalnie się zamyśliłam.
- Słuchałam cię. - powiedziałam spokojnie, choć było to jedno wielkie kłamstwo.
- Ach tak? - Żachnęła się. - To o czym mówiłam?
Klaps. Zaraz umrę.
Miałam ochotę pie.dolnąć się w łeb czymś ciężkim.
- Eeee... Coś o suszonych ziemniakach! - zgadywałam. I dopiero po chwili dotarło do mnie jaką głupotę palnęłam. Wszyscy naokoło ryknęli śmiechem. Prawie wszyscy...
- Sama jesteś suszony ziemniak! Słuchaj do cholery co się do ciebie mówi! - krzyknęła jeszcze bardziej rozjuszona.
- Dobrze, pani profesor. - Ciągnęłam, nadal bardzo spokojnym tonem, a tylko ja wiedziałam jaką walkę toczę wewnątrz.
- Wywaliłabym cię stąd... - Zaczęła. Hmm? Groźba?
-... Ale nie możesz...
-...Tylko dlatego.... - Znów jej przerwałam.
- ...Że nie ma drugiego głupiego co by się na to zgodził. - HA! MASZ BABO PLACEK!
Zmierzyła mnie wilczym spojrzeniem i kontynuowała, nie zwracając uwagi na usilne próby zakneblowania się rękawami lub pięściami w wykonaniu innych herosów. Podkreślam PRÓBY, bo po chwili dało się słyszeć kilka nie przytłumionych chichotów. Uśmiechnęłam się pod nosem. Co z tego, że przyjaciółka? Nikt, ale to NIKT nie będzie mnie poniżał publicznie. Jutro jej przejdzie i będzie po sprawie.
- ... Wracając do poprzedniego tematu... - spojrzała na mnie i uśmiechnęła się trochę za słodkawo. Zrobiło mi się niedobrze. Jakim cudem zmusiła swoją twarz do takiego grymasu? Aż mnie moja rozbolała. - Czy Panna - Suszony - Ziemniak - przerwała, pozwalając na śmiech poszczególnych półbogów - wymyśliła już coś a propos swojej ziemniakowej przykrywki?
- Tak, wymyśliłam. Ususzonym warzywom też zdarza się myśleć. Rzadko, bo rzadko ale jednak. - stwierdziłam tonem filozofa. - Mam już imię. Z nazwiskiem gorzej.
- Okay. - westchnęła, bojąc się pytać. - Jakie to imię?
- Reen.
- A to skąd? - zapytała błyskotliwie, córka Afrodyty - tu podkreślam - nie Ateny.
- Podpowiedź: Savreen, panno Mam - mniejszy - mózg - od - Savi - suszonego - ziemniaka.
- Ach, no tak. - zmieszała się. - Na dzisiaj koniec zebrania. Możecie już iść.
Podniosłam się z krzesła i ruszyłam razem z pozostałymi.
- Ziemniak zostaje. - usłyszałam i zatrzymałam się w pół kroku, obracając się na pięcie.
- Jak obiecasz, że nie zrobisz ze mnie chipsów to zostanę. - zaśmiałam się sucho.
Zmierzyła mnie tylko zimnym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała.
- Widzę, że nie masz dziś humoru. - Zaczęła po chwili. - Przykro mi Savi, ale każdy ma swoje ziem..problemy - Mogłabym się założyć o różowe gacie mojego ojca, że chciała powiedzieć "swoje ziemniaki" - ale to nie jest powód żeby się na mnie wyładowywać.
- Trza było nie zaczynać. - burknęłam.
- Trza było nie spać. - powiedziała, naśladując mój głos.
- Nie. Spałam. - Podkreśliłam dobitnie.
- Nie. Jestem. Ślepa. Ziemniaku.
- Nie. Jestem. Ziemniakiem.
- A zachowujesz się jakby twój mózg faktycznie był ususzony. - warknęła.
Podwinęłam rękawy koszuli, gotowa jej przywalić, ale ktoś złapał mnie za ręce od tylu.
- Puść mnie idioto. - warknęłam, domyślając się kto za mną stoi. Nie pomyliłam się.
- Pobijesz ją. - stwierdził filozoficznie.
- Nooo... - przytaknęłam. Z idiotami trzeba jak z małymi dziećmi; dokładnie i powoli. - Więc mnie puść.
Nic. Zero reakcji. Nie to nie, wal się. - pomyślałam.
Ponownie spojrzałam na Dianę. Po jej policzkach płynęły dwie samotne łzy.
- Myślałam, że się przyjaźnimy. - wyszeptała.
- Myślałam, że jestem za głupia, żeby się z tobą przyjaźnić. - odparłam, równie cicho.
- Czemu taka jesteś? - spytała, kręcąc głową. Jakby nie dowierzając...
- Czemu? Czemu?! - Wybuchłam. - Nawet nie masz pojęcia przez co przechodzę od powrotu z tych pieprzonych Hawai! Dziś dostałam list! Wiesz co w nim było?! Że nie dotrzymałam obietnicy i że qrwa następna możesz być ty! - krzyczałam, przez łzy które pojawiły się w moich oczach. Chris nadal mnie trzymał.
- O czy ty mówisz? - zapytała niemal bezgłośnie.
- Jego się spytaj. - powiedziałam wyrywając się chłopakowi i wycierając łzy. Nie musiałam tłumaczyć o kogo chodzi. Zrozumiała.
- Chris? - spytała delikatnie.
- Później. - odparł uważnie mi się przyglądając. Chwycił mnie za nadgarstek i wyciągnął z sali. - Masz ten list? - spytał, gdy już zamknął drzwi jadalni.
Skinęłam głową, wyjmując z kieszeni spodni pognieciony skrawek papieru. Chłopak rozprostował go i zaczął czytać. Ja nie musiałam. Słowa wyryły się w mojej podświadomości gdy pierwszy raz spojrzałam na treść wiadomości.

"Droga Suko! ( czy jak ci tam na imię )

Na coś się umawialiśmy, o ile mnie pamięć nie myli. Wiedz, że ja nie 
zostawiam niedokończonych spraw. Widziałaś co zrobiłem twojej "przyjaciółce",
a nieszczęścia lubią się powtarzać. O ile wiem masz jeszcze jedną przyjaciółkę.
Powiedz jej, żeby przygotowała herbatę bo niebawem ją odwiedzę. Tak swoją drogą:
Macie jeszcze jedną izolatkę, nie? Przyda się.

Nie Pozdrawiam. 
Twój najlepszy przyjaciel."



  Chris skończył czytać. Zgniótł papier w dłoni i najzwyczajniej na świecie mnie przytulił. Taki prosty gest, a czasem wystarczy aby pomóc człowiekowi się pozbierać.
Chris to dobry przyjaciel. Bo o ile na początku naszej znajomości go nie lubiłam to teraz pomimo licznych sprzeczek i dziwnych sytuacji , mogłam śmiało nazwać go przyjacielem.



Wprowadzam żelazną regułę:

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
PIĘĆ KOMENTARZY = NEXT

Wiem, że dacie radę :D