- Savi, mamy poważny problem! - powiedziała Diana wchodząc do kuchni w której aktualnie zajmowałam się penetrowaniem wnętrza lodówki. Trzymała w rękach jakiś świstek zapisany niewyraźnym pochylonym pismem.
- Co to? - zapytałam, zamykając lodówkę.
Dziewczyna wreszcie na mnie spojrzała. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak poważnej.
- Satyrzy wykryli gdzieś niedaleko poważne skupisko mocy. Już z nimi rozmawiałam i razem doszliśmy do wniosku, że to nie może być nikt inny, jak dziecko kogoś z Wielkiej Trójki. O dziwo na razie nie przyciąga potworów, ale kto wie co dalej?
Pokiwałam głową zamyślona. Oparłam się biodrami o blat i założyłam ręce na piersi.
- A ty szukałaś głupiego co by to sprawdził i padło na mnie. - stwierdziłam, a no policzki mojej przyjaciółki wstąpił delikatny rumieniec.
- Wybacz, ale tak wszyło. Nikt nie chciał się tego podjąć i myślałam, że może...
- Nie tłumacz się. Rozumiem.
Wyraźnie odetchnęła z ulgą.
- Bogowie, jak się cieszę! Mam plan już prawie gotowy, tylko musiałabyś porozmawiać z Chrisem bo będzie nam potrzebna jego pomoc... - urwała widząc moją minę. - Coś się stało?
Zaprzeczyłam, kręcąc głową.
- Nie. Nic. Mów dalej. - Postanowiłam schować dumę do kieszeni. Nie mam w końcu pięciu lat, prawda? Nie mam zamiaru przed nim uciekać.
- Będę musiała porozmawiać Afrodytą, bo niezbędny będzie jakiś kamuflaż. Co do ubrań nie powinno być problemu bo masz w swojej szafie kilka ( ...naście - przyp.aut. ) rzeczy które by się nadały.
- Jasne. Co będę musiała zrobić? - spytałam.
- Pod przykrywką udasz się do pobliskiej szkoły udając nową uczennicę. Będę musiała porozmawiać sobie z dyrektorem i namówić go żeby cię przyjął. Postarasz dowiedzieć się jak najwięcej o osobie która wysyła takie sygnały. Kiedy już ci się to uda, ściągniemy ją tu.
- I tyle? Nie wydaje się skomplikowane. - zauważyłam.
- Bo takie nie jest.
- Kiedy zaczynamy?
- Dziś po południu. Pasuje ci?
- I tak nie miałam nic w planach. -Wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam z szafki sok w kartonie. - Chcesz? - wskazałam napój.
- Nie, dzięki. Idę jeszcze przedyskutować szczegóły z resztą. - powiedziała, wycofując się z pomieszczenia i posyłając mi nieśmiały uśmiech. - A! No i jeszcze jedno! Wymyśl sobie jakieś imię i nazwisko.
- Jasne. - mruknęłam.
Jakbym nie miała dosyć własnych zajęć i problemów. Czemu do cholery nie mogę mieć łatwego życia, pląsać sobie z motylkami po łące i zwyczajnie być szczęśliwa?!
~ Bo to nie twoja bajka. - podpowiedział jakiś głosik wewnątrz mojej głowy.
~ Och zamknij się - odparłam w myślach.
No pięknie. Teraz jeszcze gadam do siebie!
Pociągnęłam z kartonu sporawy łyk soku i prawie się zakrztusiłam, widząc Chrisa wchodzącego do pomieszczenia. Nie dałam jednak po sobie poznać, że zrobiło mi to jakąkolwiek różnicę.
- Cześć. - powiedział cicho, obserwując moje zachowanie.
- Hej. - "Udajmy, że nic się wczoraj nie stało." - Gadałeś już z Dianą? - zapytałam jak gdyby nigdy nic, popijając sobie soczek. Jego brwi powędrowały do góry. Widać nie takiego obrotu się spodziewał. Może myślał, że będę mu robić sceny? Pff... nic z tego.
- Taaak... - powiedział, przeciągając sylaby i uważnie mi się przyglądając. Wkurzał mnie już.
- Nie zamierzam się z tobą bawić w jakieś dziwaczne podchody. Co się stało to się nie odstanie, a ja nie mam zamiaru przed tobą uciekać czy chować się po kątach, więc jeśli tego się spodziewałeś to się pomyliłeś.
- Ja nie.. - zaczął, ale nie dałam mu dokończyć.
- Nie interesuje mnie to, rozumiesz? Nic się nie zdarzyło. Wszystko jest tak jak dawniej. - tłumaczyłam mu uparcie, jak dziecku. - Więc teraz łaskawie daj mi wypić sok w spokoju, bo mam dosyć problemów na głowie i nie interesuje mnie, poszukiwanie kolejnych.
Mijając go w drzwiach ujrzałam na jego twarzy cień uśmiechu. Ruszyłam do pokoju.
Na moim biurku leżał skrawek papieru, którego raczej nie można było nazwać listem.
Ani koperty. Ani znaczka.
...Ani dobrych wieści.
Na moim biurku leżał skrawek papieru, którego raczej nie można było nazwać listem.
Ani koperty. Ani znaczka.
...Ani dobrych wieści.
*(po południu)*
Savi.
Savi Valent.
Savreen Valent. ( ugh, mamo! Savreen?! )
Savreen....
Sav... Reen ( czyt.; Rin )
Reen...
Reen!
Nagle dostałam olśnienia. Coś tak niesamowicie głupiego i przewidywalnego, że nawet największy geniusz by nie skumał. Przynajmniej nie od razu... Ale to powinno dać jej wystarczająco dużo czasu na wykonanie przydzielonego zadania.
- Halo! Ziemia do Pani - Wiem - Wszystko - Nikogo - Nie - Słucham! - krzyknęła wściekła Diana, tym samym poniżając mnie przed połową siedziby.
Byliśmy właśnie na zebraniu w "Sali Strategicznej" jak to nazwała jadalnię jedna z córek Ateny, a ja totalnie się zamyśliłam.
- Słuchałam cię. - powiedziałam spokojnie, choć było to jedno wielkie kłamstwo.
- Ach tak? - Żachnęła się. - To o czym mówiłam?
Klaps. Zaraz umrę.
Miałam ochotę pie.dolnąć się w łeb czymś ciężkim.
- Eeee... Coś o suszonych ziemniakach! - zgadywałam. I dopiero po chwili dotarło do mnie jaką głupotę palnęłam. Wszyscy naokoło ryknęli śmiechem. Prawie wszyscy...
- Sama jesteś suszony ziemniak! Słuchaj do cholery co się do ciebie mówi! - krzyknęła jeszcze bardziej rozjuszona.
- Dobrze, pani profesor. - Ciągnęłam, nadal bardzo spokojnym tonem, a tylko ja wiedziałam jaką walkę toczę wewnątrz.
- Wywaliłabym cię stąd... - Zaczęła. Hmm? Groźba?
-... Ale nie możesz...
-...Tylko dlatego.... - Znów jej przerwałam.
- ...Że nie ma drugiego głupiego co by się na to zgodził. - HA! MASZ BABO PLACEK!
Zmierzyła mnie wilczym spojrzeniem i kontynuowała, nie zwracając uwagi na usilne próby zakneblowania się rękawami lub pięściami w wykonaniu innych herosów. Podkreślam PRÓBY, bo po chwili dało się słyszeć kilka nie przytłumionych chichotów. Uśmiechnęłam się pod nosem. Co z tego, że przyjaciółka? Nikt, ale to NIKT nie będzie mnie poniżał publicznie. Jutro jej przejdzie i będzie po sprawie.
- ... Wracając do poprzedniego tematu... - spojrzała na mnie i uśmiechnęła się trochę za słodkawo. Zrobiło mi się niedobrze. Jakim cudem zmusiła swoją twarz do takiego grymasu? Aż mnie moja rozbolała. - Czy Panna - Suszony - Ziemniak - przerwała, pozwalając na śmiech poszczególnych półbogów - wymyśliła już coś a propos swojej ziemniakowej przykrywki?
- Tak, wymyśliłam. Ususzonym warzywom też zdarza się myśleć. Rzadko, bo rzadko ale jednak. - stwierdziłam tonem filozofa. - Mam już imię. Z nazwiskiem gorzej.
- Okay. - westchnęła, bojąc się pytać. - Jakie to imię?
- Reen.
- A to skąd? - zapytała błyskotliwie, córka Afrodyty - tu podkreślam - nie Ateny.
- Podpowiedź: Savreen, panno Mam - mniejszy - mózg - od - Savi - suszonego - ziemniaka.
- Ach, no tak. - zmieszała się. - Na dzisiaj koniec zebrania. Możecie już iść.
Podniosłam się z krzesła i ruszyłam razem z pozostałymi.
- Ziemniak zostaje. - usłyszałam i zatrzymałam się w pół kroku, obracając się na pięcie.
- Jak obiecasz, że nie zrobisz ze mnie chipsów to zostanę. - zaśmiałam się sucho.
Zmierzyła mnie tylko zimnym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała.
- Widzę, że nie masz dziś humoru. - Zaczęła po chwili. - Przykro mi Savi, ale każdy ma swoje ziem..problemy - Mogłabym się założyć o różowe gacie mojego ojca, że chciała powiedzieć "swoje ziemniaki" - ale to nie jest powód żeby się na mnie wyładowywać.
- Trza było nie zaczynać. - burknęłam.
- Trza było nie spać. - powiedziała, naśladując mój głos.
- Nie. Spałam. - Podkreśliłam dobitnie.
- Nie. Jestem. Ślepa. Ziemniaku.
- Nie. Jestem. Ziemniakiem.
- A zachowujesz się jakby twój mózg faktycznie był ususzony. - warknęła.
Podwinęłam rękawy koszuli, gotowa jej przywalić, ale ktoś złapał mnie za ręce od tylu.
- Puść mnie idioto. - warknęłam, domyślając się kto za mną stoi. Nie pomyliłam się.
- Pobijesz ją. - stwierdził filozoficznie.
- Nooo... - przytaknęłam. Z idiotami trzeba jak z małymi dziećmi; dokładnie i powoli. - Więc mnie puść.
Nic. Zero reakcji. Nie to nie, wal się. - pomyślałam.
Ponownie spojrzałam na Dianę. Po jej policzkach płynęły dwie samotne łzy.
- Myślałam, że się przyjaźnimy. - wyszeptała.
- Myślałam, że jestem za głupia, żeby się z tobą przyjaźnić. - odparłam, równie cicho.
- Czemu taka jesteś? - spytała, kręcąc głową. Jakby nie dowierzając...
- Czemu? Czemu?! - Wybuchłam. - Nawet nie masz pojęcia przez co przechodzę od powrotu z tych pieprzonych Hawai! Dziś dostałam list! Wiesz co w nim było?! Że nie dotrzymałam obietnicy i że qrwa następna możesz być ty! - krzyczałam, przez łzy które pojawiły się w moich oczach. Chris nadal mnie trzymał.
- O czy ty mówisz? - zapytała niemal bezgłośnie.
- Jego się spytaj. - powiedziałam wyrywając się chłopakowi i wycierając łzy. Nie musiałam tłumaczyć o kogo chodzi. Zrozumiała.
- Chris? - spytała delikatnie.
- Później. - odparł uważnie mi się przyglądając. Chwycił mnie za nadgarstek i wyciągnął z sali. - Masz ten list? - spytał, gdy już zamknął drzwi jadalni.
Skinęłam głową, wyjmując z kieszeni spodni pognieciony skrawek papieru. Chłopak rozprostował go i zaczął czytać. Ja nie musiałam. Słowa wyryły się w mojej podświadomości gdy pierwszy raz spojrzałam na treść wiadomości.
Savi Valent.
Savreen Valent. ( ugh, mamo! Savreen?! )
Savreen....
Sav... Reen ( czyt.; Rin )
Reen...
Reen!
Nagle dostałam olśnienia. Coś tak niesamowicie głupiego i przewidywalnego, że nawet największy geniusz by nie skumał. Przynajmniej nie od razu... Ale to powinno dać jej wystarczająco dużo czasu na wykonanie przydzielonego zadania.
- Halo! Ziemia do Pani - Wiem - Wszystko - Nikogo - Nie - Słucham! - krzyknęła wściekła Diana, tym samym poniżając mnie przed połową siedziby.
Byliśmy właśnie na zebraniu w "Sali Strategicznej" jak to nazwała jadalnię jedna z córek Ateny, a ja totalnie się zamyśliłam.
- Słuchałam cię. - powiedziałam spokojnie, choć było to jedno wielkie kłamstwo.
- Ach tak? - Żachnęła się. - To o czym mówiłam?
Klaps. Zaraz umrę.
Miałam ochotę pie.dolnąć się w łeb czymś ciężkim.
- Eeee... Coś o suszonych ziemniakach! - zgadywałam. I dopiero po chwili dotarło do mnie jaką głupotę palnęłam. Wszyscy naokoło ryknęli śmiechem. Prawie wszyscy...
- Sama jesteś suszony ziemniak! Słuchaj do cholery co się do ciebie mówi! - krzyknęła jeszcze bardziej rozjuszona.
- Dobrze, pani profesor. - Ciągnęłam, nadal bardzo spokojnym tonem, a tylko ja wiedziałam jaką walkę toczę wewnątrz.
- Wywaliłabym cię stąd... - Zaczęła. Hmm? Groźba?
-... Ale nie możesz...
-...Tylko dlatego.... - Znów jej przerwałam.
- ...Że nie ma drugiego głupiego co by się na to zgodził. - HA! MASZ BABO PLACEK!
Zmierzyła mnie wilczym spojrzeniem i kontynuowała, nie zwracając uwagi na usilne próby zakneblowania się rękawami lub pięściami w wykonaniu innych herosów. Podkreślam PRÓBY, bo po chwili dało się słyszeć kilka nie przytłumionych chichotów. Uśmiechnęłam się pod nosem. Co z tego, że przyjaciółka? Nikt, ale to NIKT nie będzie mnie poniżał publicznie. Jutro jej przejdzie i będzie po sprawie.
- ... Wracając do poprzedniego tematu... - spojrzała na mnie i uśmiechnęła się trochę za słodkawo. Zrobiło mi się niedobrze. Jakim cudem zmusiła swoją twarz do takiego grymasu? Aż mnie moja rozbolała. - Czy Panna - Suszony - Ziemniak - przerwała, pozwalając na śmiech poszczególnych półbogów - wymyśliła już coś a propos swojej ziemniakowej przykrywki?
- Tak, wymyśliłam. Ususzonym warzywom też zdarza się myśleć. Rzadko, bo rzadko ale jednak. - stwierdziłam tonem filozofa. - Mam już imię. Z nazwiskiem gorzej.
- Okay. - westchnęła, bojąc się pytać. - Jakie to imię?
- Reen.
- A to skąd? - zapytała błyskotliwie, córka Afrodyty - tu podkreślam - nie Ateny.
- Podpowiedź: Savreen, panno Mam - mniejszy - mózg - od - Savi - suszonego - ziemniaka.
- Ach, no tak. - zmieszała się. - Na dzisiaj koniec zebrania. Możecie już iść.
Podniosłam się z krzesła i ruszyłam razem z pozostałymi.
- Ziemniak zostaje. - usłyszałam i zatrzymałam się w pół kroku, obracając się na pięcie.
- Jak obiecasz, że nie zrobisz ze mnie chipsów to zostanę. - zaśmiałam się sucho.
Zmierzyła mnie tylko zimnym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała.
- Widzę, że nie masz dziś humoru. - Zaczęła po chwili. - Przykro mi Savi, ale każdy ma swoje ziem..problemy - Mogłabym się założyć o różowe gacie mojego ojca, że chciała powiedzieć "swoje ziemniaki" - ale to nie jest powód żeby się na mnie wyładowywać.
- Trza było nie zaczynać. - burknęłam.
- Trza było nie spać. - powiedziała, naśladując mój głos.
- Nie. Spałam. - Podkreśliłam dobitnie.
- Nie. Jestem. Ślepa. Ziemniaku.
- Nie. Jestem. Ziemniakiem.
- A zachowujesz się jakby twój mózg faktycznie był ususzony. - warknęła.
Podwinęłam rękawy koszuli, gotowa jej przywalić, ale ktoś złapał mnie za ręce od tylu.
- Puść mnie idioto. - warknęłam, domyślając się kto za mną stoi. Nie pomyliłam się.
- Pobijesz ją. - stwierdził filozoficznie.
- Nooo... - przytaknęłam. Z idiotami trzeba jak z małymi dziećmi; dokładnie i powoli. - Więc mnie puść.
Nic. Zero reakcji. Nie to nie, wal się. - pomyślałam.
Ponownie spojrzałam na Dianę. Po jej policzkach płynęły dwie samotne łzy.
- Myślałam, że się przyjaźnimy. - wyszeptała.
- Myślałam, że jestem za głupia, żeby się z tobą przyjaźnić. - odparłam, równie cicho.
- Czemu taka jesteś? - spytała, kręcąc głową. Jakby nie dowierzając...
- Czemu? Czemu?! - Wybuchłam. - Nawet nie masz pojęcia przez co przechodzę od powrotu z tych pieprzonych Hawai! Dziś dostałam list! Wiesz co w nim było?! Że nie dotrzymałam obietnicy i że qrwa następna możesz być ty! - krzyczałam, przez łzy które pojawiły się w moich oczach. Chris nadal mnie trzymał.
- O czy ty mówisz? - zapytała niemal bezgłośnie.
- Jego się spytaj. - powiedziałam wyrywając się chłopakowi i wycierając łzy. Nie musiałam tłumaczyć o kogo chodzi. Zrozumiała.
- Chris? - spytała delikatnie.
- Później. - odparł uważnie mi się przyglądając. Chwycił mnie za nadgarstek i wyciągnął z sali. - Masz ten list? - spytał, gdy już zamknął drzwi jadalni.
Skinęłam głową, wyjmując z kieszeni spodni pognieciony skrawek papieru. Chłopak rozprostował go i zaczął czytać. Ja nie musiałam. Słowa wyryły się w mojej podświadomości gdy pierwszy raz spojrzałam na treść wiadomości.
"Droga Suko! ( czy jak ci tam na imię )
Na coś się umawialiśmy, o ile mnie pamięć nie myli. Wiedz, że ja nie
zostawiam niedokończonych spraw. Widziałaś co zrobiłem twojej "przyjaciółce",
a nieszczęścia lubią się powtarzać. O ile wiem masz jeszcze jedną przyjaciółkę.
Powiedz jej, żeby przygotowała herbatę bo niebawem ją odwiedzę. Tak swoją drogą:
Macie jeszcze jedną izolatkę, nie? Przyda się.
Nie Pozdrawiam.
Twój najlepszy przyjaciel."
Chris skończył czytać. Zgniótł papier w dłoni i najzwyczajniej na świecie mnie przytulił. Taki prosty gest, a czasem wystarczy aby pomóc człowiekowi się pozbierać.
Chris to dobry przyjaciel. Bo o ile na początku naszej znajomości go nie lubiłam to teraz pomimo licznych sprzeczek i dziwnych sytuacji , mogłam śmiało nazwać go przyjacielem.
Chris to dobry przyjaciel. Bo o ile na początku naszej znajomości go nie lubiłam to teraz pomimo licznych sprzeczek i dziwnych sytuacji , mogłam śmiało nazwać go przyjacielem.
Wprowadzam żelazną regułę:
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
PIĘĆ KOMENTARZY = NEXT
Wiem, że dacie radę :D
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
PIĘĆ KOMENTARZY = NEXT
Wiem, że dacie radę :D
Rozdział naprawdę świetny. Już nie mogę się doczekać kolejnego. ;)
OdpowiedzUsuńJestem! Druga :C No dobra przejdę dalej ;) Rozdział bardzo mi się podobał i był idealny na skończenie dobrego dnia ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Czo!
Rozdział czadowy, a w szczególności śmieszny (nawet moja siostra poryczała się że śmiechu). Pod koniec było smutno. Nie mogę się doczekać następnego. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNie umiem pisać komentarzy.
OdpowiedzUsuńRozdziały są świetne. Lekko się je czyta ogólnie bardzo podoba mi się twój styl pisania.
Pisz dalej. :)
Czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam Ana
Jestem piąta oznacza to że dziś wstawisz kolejny rozdział?
OdpowiedzUsuńTwój blog jest rewelacyjny. Czyta się go szybko i lekko.
Rozdział pojawi się za około godzinę :D Gratuluję okrągłej piąteczki ;) ( pfff.... nie jest okrągła? Można zaokrąglić ;))
UsuńRozdział bardzo fajny. Zajebiście piszesz.
OdpowiedzUsuńżyczę weny
LA.