Piosenki

sobota, 4 lipca 2015

Kochani!


Dawno nie pojawiła się tutaj żadna notka, wiem, przyznaję się do winy. Chcielibyście żebym dokończyła to opowiadanie? Jak na razie, raczej nie mam już dla kogo pisać tego bloga. Proszę, jeśli wam zależy, podbudujcie trochę moje chęci do pisania <3

poniedziałek, 9 lutego 2015

XXVI - Ja ciebie też.

   
  




    Persefona od czasu do czasu wypuszczała mnie z komnaty, a czasem nawet z pałacu. Obie doskonale wiedziałyśmy, że nie ucieknę nawet jak bym chciała ( a chciałam najbardziej na świecie ), bo najzwyczajniej nie mam dokąd. Nie miałam pojęcia jak się stąd wydostać.
Hades nie uraczył mnie swoją obecnością ani razu, odkąd widzieliśmy się po moim przybyciu. Ale nie miałam chęci oglądania jego parszywej mordy, więc było mi to na rękę.
Usiadłam na tym brzegu rzeki Styks, na  którym miałam doskonały widok na Pola Kary i dokładnie przyjrzałam się wszystkim ciężko pracującym duszom. Tak mało brakowało, a byłabym teraz wśród nich. Nie znaczy to oczywiście, że tak mi się tam śpieszy, ale chyba wolałabym już coś robić, niż siedzieć bezczynnie, bo gdy siedzę nic nie robiąc, mam za dużo czasu na myślenie o tym co straciłam. Nadal  uważam, że  to wszystko moja wina.
Dlaczego? Bo tak jest.
To ja rzuciłam się w pościg za Harpiami, żeby uratować tą wywłokę Ashley, która pewnie już klei się do Chrisa.
Jesteś zasdrosna - podszepnęła moja podświadomość.
Jestem i to cholernie! Ale mniejsza z  tym! Co mi da zazdrość, skoro jestem martwa? Oni nadal żyją, nic nie stoi więc na przeszkodzie, żeby byli razem. A ja nadal życzę mu  tego co najlepsze.  Nie po to go uratowałam, żeby teraz żałował, że sytuacja się nie  odwróciła.  Znam go na tyle dobrze, że wiem, że pewnie nadal się zadręcza. Cholera!
   Wzięłam pierwszy lepszy kamień i z całej siły rzuciłam go przed siebie. Byłam pewna, że nikt nie oberwie, bo Styks raczej nie była rzeką idealną na ciepłe letnie popołudnia w gronie rodziny, więc zdziwiłam się gdy kamień uderzył w tą samą łódź którą tu przybyłam, zrzucając bezpowrotnie kilka dusz.
Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Zazwyczaj nie płakałam, ale co innego mi teraz pozostało. Byłam bezsilna. Nawet nie  starałam się ścierać słonych kropli z twarzy. Pozwoliłam im płynąć tak swobodnie, jak jeszcze nigdy. Według mnie, łzy od  zawsze były oznaką słabości. I tak, jestem słaba, jestem tak cholernie słaba, ale kocham go. I żałuję, że uświadomiłam to sobie tak późno. Żałuję, że nie usłyszał mojej odpowiedzi, wtedy w lochach. Wiem jednak, że tak miało być. Życie jest serią pożegnań.
Mieliśmy się poznać, żeby potem się rozstać. Mojry zrobiły nam kawał.
Ale nie żałuję, że trafiłam do Siedziby, bo poznałam wielu wspaniałych ludzi, takich jak Diana, Chris, Dylan... Właśnie, Dylan. Choć wiem, że nie musiał tego robić, mam mu za złe, że do tej pory nie zrobił nic, żeby mnie stąd wyciągnąć. Jest synem Hadesa, może mógłby coś zdziałać?
  Nie mogę mieć do niego  pretensji. Odsyłając Chrisa zgodziłam się na śmierć. Mimo to nigdy nie pogodzę się z tym, że już więcej nie zobaczę Diany gotującej obiad z promiennym uśmiechem na twarzy, nie pokłócę się z Ashley, która znów sobie coś ubzdura, nie pośmieję się z głupoty Reya  gdy wyrosną mu kolejne kwiatki, nie usłyszę jak Dylan gra dla Kim na gitarze, nie zdziwię się gdy zobaczę suchą Jullie wychodzącą z basenu i nie spojrzę w te piękne zielone tęczówki...
Tego już było dla mnie za wiele. Szybko zerwałam się z ziemi i ruszyłam w stronę Styksu.  Miałam tego wszystkiego dość. Właśnie miałam skoczyć, gdy ktoś objął mnie ramionami w pasie i odciągnął do tyłu. Nawet śmierć po śmierci mi nie wychodzi!
Silne ramiona oplotły mnie w żelaznym uścisku, choć byliśmy już w niemałej odległości od brzegu. Nic nie wskazywało na to, żeby ten ktoś mnie puścił.
- Nie chcesz tego zrobić. - powiedział mężczyzna nadal trzymający mnie od tyłu.
- Chcę. - zaszlochałam. Już nawet nie miałam siły, żeby udawać silną. - Co innego mi zostało?
Chłopak westchnął.
- Wiesz ile osób tam na ciebie czeka? - spytał łagodnie. Wiedziałam, że mówiąc 'tam' miał na myśli ziemię i tamten świat.
- Nie doczekają się. Przecież już tam nie wrócę.
- Nie możesz być tego taka pewna.
Dobra, koleś  zaczynał mnie denerwować.
- A ty niby możesz? - warknęłam.
- Owszem. - odparł niezwykle pewnie, co troszeczkę zbiło mnie z pantałyku. - A wiesz skąd wiem? Chodź.
Puścił mnie, ale szybko złapał za nadgarstek i pociągnął z powrotem w stronę pałacu. Ale gdy byliśmy już prawie pod drzwiami, skręcił w prawo i dotarł do szklarni. Chwila, szklarni? Ah tak, to pewnie własność Persefony. Mniejsza ze szklarnią. Istotniejsze było kto pod nią stał. To nie mogła być prawda.
  A jednak postanowiłam uwierzyć i szybko wyrwałam się z uścisku chłopaka. Podbiegłam do bruneta, gdy ten rozłożył szeroko ramiona. Zarzuciłam mu ręce na szyję, a on musiał obrócić się wokół własnej osi żeby nie upaść. Schowałam twarz w jego ramieniu i przytuliłam go mocniej. On także sprawiał wrażenie, jakby miał mnie już nigdy nie puścić.
- Przepraszam, że to tyle trwało Savi. Musiałem zająć się Chrisem.
Oderwałam głowę od jego ramienia i spojrzałam w jego ciemne oczy.
- Co z nim? - spytałam, choć nie chciałam znać odpowiedzi.
- On... Zeusie, nie widziałem go jeszcze w takim stanie. Nie chce wyjść z pokoju, wyżywa się na każdym kto mu się nawinie. Ja nawet nie wiedziałem, że można wypić tyle co on i nadal być przytomnym, ale.... hej, nie płacz. - Dylan delikatnie starł łzy spływające po moim policzku.- Wracamy do niego, tak?
Nie ufałam moim strunom głosowym, więc jedynie pokiwałam głową i znów się do niego przytuliłam.
- Chyba będziecie  tego potrzebować. - mruknął ktoś za moimi plecami. Niechętnie puściłam Dylana i stanęłam z tą osobą twarzą w twarz.  Persefona wcisnęła mi w dłoń coś co wyglądało jak perła. Ignorując  moje zdziwienie, zwróciła się do mojego  brata. - Wymazałam ją z rejestru i znalazłam jedną perłę. Tobie nie będzie ona potrzebna bo nie umarłeś, ale ona może się stąd wydostać tylko  w taki sposób.
Brunet pokiwał głową, na znak że rozumie, a Persefona szybko przytuliła nas oboje i odeszła, mówiąc jeszcze, żebyśmy się pospieszyli.
- Musisz rzucić tę perłę na ziemię i wyobrazić sobie miejsce w które chcesz się dostać, a potem ją rozdeptać, tak? - Wytłumaczył mi  Dylan. Skinęłam głową.- A, i Savi, jeszcze jedno. - Dałam mu znak, że słucham. - Idź najpierw do Chrisa, od potrzebuje cię najbardziej.
Dylan uśmiechnął się pokrzepiająco, a ja rozdeptałam perłę Persefony i wyobraziłam sobie blond włosy i zielone oczy.






 Upadłam na coś twardego, co chyba było człowiekiem, bo jęknęło pode mną. Szybko przetoczyłam się na bok i tym razem natrafiłam na materac. Otaczały mnie meble z ciemnego drewna, a jedyne światło dawała mała lampka zamocowana przy drzwiach. Usłyszałam jak osoba na której wylądowałam porusza się i siada, więc ja też usiadłam. Chris popatrzył na mnie niewidomym wzrokiem i jęknął.
- Cholera, znowu. - Położył się i przetarł twarz dłońmi. - Głupie koszmary.
Pospiesznie usiadłam mu na brzuchu okrakiem, oderwałam ręce od jego twarzy i pochyliłam się nad nim.
- Ja wiem, że wstałam z martwych, ale tak  źle to chyba nie wyglądam. - zaśmiałam się, widząc jak strach na jego twarzy ustępuje miejsca niedowierzeniu. Delikatnie przejechał wierzchem dłoni po moim policzku, nie wierząc, że jestem tu naprawdę. Chwilę potem, to ja leżałam, a on pochylał się nade mną.
 - Kim jesteś i dlaczego znowu mi to robisz? - warknął, jedną dłonią przytrzymując mi ręce nad głową. Widziałam w jego oczach wściekłość.
- Chris! To ja! - krzyknęłam.
- Nieprawda! - odkrzyknął natychmiast. - Prawdziwa Savi nie żyje! - dodał, a złość w jego oczach zastąpił ból.- Chciałbym, żeby było inaczej, ale nie jest, więc się wynoś!
Teraz i mnie to zabolało. A przez chwilę byłam taka szczęśliwa.
- Jak mam ci udowodnić że to ja?
Puścił mi ręce i zszedł z mojego brzucha, siadając na materacu obok mnie.
- Proszę. Udowadniaj.
Nie zastanawiając się zbytnio, zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam. Na początku się opierał, ale szybko odwzajemnił pocałunek. Pocałunek pełen bólu i tęsknoty.
   Wplotłam palce w jego przydługie włosy, a jego dłonie błądziły po moich plecach. Delikatnie popchnął mnie na materac, tak, że teraz leżał na mnie, całując zachłannie.
- Już mi wierzysz? - mruknęłam między pocałunkami.
Nie doczekałam się odpowiedzi, ale poczułam jak blondyn się uśmiecha. Oderwał się ode mnie, ale nie odsunął. Nasze twarze nadal dzieliły centymetry. Po raz pierwszy mogłam przyjrzeć się tym pięknym, zielonym oczom z tak bliska. Chris odgarnął mi włosy z twarzy.
- Jakim cudem...? - spytał uśmiechając się niepewnie, i znów mnie pocałował. Ja też się uśmiechnęłam.
- Dylan. - szepnęłam tylko i usiadłam mu na brzuchu.
- To co ci powiedziałem... - zaczął niepewnie, a ja już wiedziałam o co mu chodzi.
- Wiem Chris. - Zaczęłam się bawić jego włosami. - Ja ciebie też.
W jego oczach błysnęło coś dziwnego. Usiadł, strącając mnie odrobinę i mocno przytulił. Oparłam głowę o jego ramię i złączyłam nogi w kostkach za jego plecami.
- Tak bardzo tęskniłem. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu jesteś. Mam wrażenie, że to mi się śni.
- Też tęskniłam. Jestem tu i już nigdzie się nie ruszam.
Chris zaśmiał się smutno.
- Chciałbym ci wierzyć, ale chyba nie potrafię. - powiedział. Westchnęłam.
- Już cię nie zostawię, Chris. Obiecuję.








Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem pojawi się więcej komentarzy niż pod poprzednim (dwa). Macie tu Chavi  ;) Mi tam rozdział się podoba, nawet jeśli jest przesłodzony. A wam? Piszcie ;*

sobota, 31 stycznia 2015

XXV - Kochasz, to twoja jedyna słabość.







  Tępy ból w skroni, rękach, głowie.
Skroń boli od picia. Alkohol pulsuje, bębni, tupie. Próbuje odnaleźć drogę do głowy. Puste butelki są jedynymi świadkami całego zajścia. One i cztery ściany.
Ręce?
Ręce bolą od ciosów. Ściany to mocni przeciwnicy.
A głowa? Głowa boli od płaczu. Od hektolitrów wylanych łez.
A ty? Ty siedzisz na podłodze, oparty o ramę łóżka i płaczesz dalej. Przydługa blond grzywka opadła ci na oczy a ty nawet nie starasz się jej poprawić, choć zwykle wariujesz gdy tak się dzieje. Kolejna butelka toczy się po podłodze. Nie wiem ile już wypiłeś. Nie wiem jak ci pomóc. Oboje kochamy równie mocno, choć na odmienne sposoby.


Co mam robić?


Popycham uchylone drzwi i wchodzę do ciebie. Szklana butelka rozbija się o ścianę niedaleko mnie. Mam szczęście, że jesteś pijany. Patrzysz na mnie rozbieganym wzrokiem i krztusisz się łzami. Jesteś w tak tragicznym stanie, że sam mam ochotę płakać. Zeusie, dlaczego strata tak boli?
Podchodzę i pokrzepiająco klepię cię otwartą dłonią po plecach. Boli mnie to tak samo jak ciebie, uwierz stary. Powiedziałbym ci to ale uprzesz się, że nie wiem co czujesz, bo nigdy nie straciłem osoby którą kochałbym w TEN sposób.
Wiem, że kiedyś zabijesz mnie za to, że widziałem jak płaczesz. Pomogę ci. Pójdę po nią.
Nie dla mnie, nie dla Diany. Dla was.




- Umieram - mówisz, ponownie krztusząc się łzami. - Dlaczego to tak boli?
Chwilę się zastanawiam, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
- Nie wiem stary. Nie mam pojęcia. - Kręcę głową i zabieram ci z ręki butelkę. Nawet nie próbujesz jej zatrzymać. Twoja ręka opada.
Chowasz głowę w dłoniach.
- Dlaczego jestem taki słaby?
- Nie jesteś słaby. - odpowiadam od razu. - Nigdy nie widziałem nikogo silniejszego od ciebie. Ale każdy ma jakieś wady. A ty po prostu kochasz, to twoja jedyna słabość
Bełkoczesz coś pod nosem, ale chyba orientujesz się, że nic z tego nie zrozumiałem.
- Życie to jedno, wielkie, nie kończące się łajno. -Jestem zaskoczony, że jeszcze potrafisz składać słowa w logiczne zdania. Masz mocną głowę. - A ja nie jestem na  tyle bogaty, żeby kupić sobie kalosze. Rozumiesz?
Podnosisz na mnie swoje opuchnięte, zielone oczy i czekasz na moją reakcję.
- O dziwo rozumiem. - Odpowiadam. Pociągam długi łyk z butelki, którą ci zabrałem. - Też chodzę boso.
Butelki się kończą. Nie wiem skąd masz taki zapas, ale widać i tak jest ich za mało. Pomagam ci wstać i położyć się na łóżku. Zasypiasz a ja stoję oparty o drzwi i patrzę na ciebie jeszcze chwilę. Ty nigdy mnie nie zawiodłeś, przyjacielu. I ja też cię nie zawiodę.
Wychodzę.
 Czarny pegaz imieniem Obscure* stoi na tarasie. Czujnymi oczami koloru burzowych chmur obserwuje każdy mój ruch. Zarzucam plecak na ramię, a potem na drugie. Sprawdzam czy mój spiżowy miecz jest na miejscu.
Ostatnie kilka kroków biegnę i mocno odbijam się od chodnika, wskakując na grzbiet zwierzęcia. Przez chwilę żałuję, że nie jestem tak utalentowany jak dzieci wuja Posejdona, ale po chwili stwierdzam, że bycie synem Hadesa też jest nawet całkiem spoko bo można gadać z takim, przykładowo, duchem konia.
Obscure rży.
  Wybacz zwracam się do niego I nie bierz tak wszystkiego do siebie.
Pegaz prowokująco prycha, ale uznaję, że mam ważniejsze sprawy do przemyślenia niż końska egzystencja. Skupiam wzrok na lesie nieopodal, a potem staram się zobaczyć cokolwiek pod powierzchnią ziemi. Widzę zawiłą plątaninę korytarzy Labiryntu i jasne światełko kilka kilometrów na wschód. Otóż, jak widać, tatuś nie widział nic dziwnego  w tym, że wejście do świata umarłych jasno sobie świeci.
  Z tego co wiem, śmiertelnicy opowiadają o tym jak to niby po śmierci widzi się jasne światło.
No ale ja nie bronię. Żyjcie (i umierajcie) sobie jak chcecie.
Pegaz wznosi się w niebo. Chłodny zimowy wiatr rozwiewa moje czarne włosy. Powoli zatapiam się w gwiazdach, ale nagle przypominam sobie o śledzeniu jasnego punkciku.


Jestem Savi, jestem.









*Obscure - Mroczny, Ciemny
 Przepraszam was strasznie za tak długą nieobecność. Nie będę się tłumaczyć, ale powiem wam tylko że zaczyna być lepiej niż było. Nie jest dobrze, bo w moim słowniku nie ma takiego słowa jak "dobrze". Jest tylko "źle" i "gorzej".
W każdym bądź razie wróciłam i nigdzie się jak na razie nie ruszam. Dziękuję też za nominację do Liebster Blog Award ;) odpowiedzi postaram się dodać jutro.
Rozdział jest krótki i pewnie nie zachwyca ( ja wiem, miał być w niedzielę, ale postanowiłam, że dodam go teraz a kolejny ukarze się we wtorek ) ale nie bijcie, proszę ;-; .
Poproszę 10 komentarzy (co najmniej) ;)). Dobranoc <3
PS W tej notce nie wystąpiło imię żadnego z chłopców. Wiecie o kim była mowa?

piątek, 30 stycznia 2015

Tak to bywa, czasami...


Tak to bywa, czasami...
Czasami po prostu nie mamy czasu.
Czasami zajmujemy się życiem i zapominamy o reszcie.
Ale bywają też takie chwile gdy nawiedza nas myśl
"Chwileczkę!.."
A wtedy zwalniamy tempo.
Serce przestaje walić jak młotem.
A  ty masz wreszcie czas i widzisz
że wcześniej też go miałeś, czasem nawet w nadmiarze.
Ale nie umiałeś go wykorzystać
Wtedy wstajesz i mówisz "Dosyć!" Podchodzisz  do
biurka i klikasz przycisk. Po niedługiej podróży docierasz
na miejsce i widzisz pełno uśmiechniętych twarzy,które 
cały czas czekały. Na twojej twarzy  wita uśmiech, którego
tak dawno tam nie było.
Twoje palce tańczą po klawiaturze w skomplikowanej
kombinacji.
Tak właśnie powstaje coś
WSPANIAŁEGO
Nie dlatego, że jest dobre
ale dlatego, że
CIESZY
nie tylko
 ciebie.


Nowy rozdział ukarze się w niedzielę.
Dziękuję.

niedziela, 4 stycznia 2015

Życie pisze różne scenariusze..... niestety

Kochani, pozwólcie że coś wam wyjaśnię. Otóż, tak miało być dwanaście komentarzy. Ale mi nie chodzi o to żeby jedna osoba pisała po pięć komentarzy ( pomijam, że jeszcze dwa były moje -.-). Chodzi mi o dwanaście komentarzy od dwunastu różnych osób. I bardzo chętnie ujrzę te nadprogramowe, jeśli zobaczę nowych czytelników, bądź osoby które wcześniej nie widziały rozdziału. DWANAŚCIE znaczy DWANAŚCIE.
Dlaczego na razie nie ma rozdziału? Powiem wam szczerze, że moje oceny nie wyglądają najlepiej. Muszę się poprawić bo nie dam sobie rady na próbnych egzaminach. Na razie więc na pierwszym miejscu stawiam naukę, potem bloga. Wybaczcie ale ja nie żyję pisaniem, choć bardzo żałuję że tak nie jest :/
Serdecznie was pozdrawiam i przepraszam za opóźnienia, dodałabym tę informację wcześniej ale mój Internet mnie nie kocha ;-; bardzo żałuję, bo mam masę pomysłów i kilka nowych rozdziałów ułożonych w głowie ale nie dam rady teraz nic dodać. Podkreślam jeszcze, że blog nie jest zawieszony. On po prostu powoli wraca do życia. Dziękuję również za prawie 11 000 wyświetleń 💜