Piosenki

niedziela, 25 maja 2014

IX - Zdrada przyjaciela



   Nie byłam tu na wakacjach. Zostałam wplątana w jakąś dziwną grę. Celem tej gry było odnalezienie przyjaciółki. Mogłam wygrać, ale bałam się kosztów tej wygranej. Niby trzeba być gotowym na wszystko, a ja dla Ashley skoczyłabym w ogień, jednak nadal bałam się o jedną rzecz. Nawet jeśli uratuję Ash, polegną inne bliskie mi osoby. A tego bym nie przeżyła.
   Wcześniej ludzie powtarzali mi, że życie to wspaniała rzecz. Cudowna gra. Jednak nie zawsze tak jest. Ta gra jest cudowna tylko dla zwycięzcy a ja w tym przypadku wylosowałam najgorsze możliwe karty. Lecz skoro zaczęłam, musiałam brnąć dalej. Albo to albo...


Game Over.



* * *

 
   Hawaje to przepiękne miejsce. Piękne plaże, malownicze krajobrazy, uśmiechnięci tubylcy i rodziny z dziećmi wesoło pluskające się w oceanie. A, no i ja. Nijak nie pasująca do tego obrazka. Ciemne ubrania i glany wyróżniały się na tle kolorowych Hawajskich sukienek i koszul. Normalnie nie szczególnie bym się tym przejęła, taki mam styl a innym nic do tego. Jednak teraz byłam pod przykrywką. Działałam incognito, jak ninja lub szpieg. Ale nie byłam ani jednym ani drugim. Byłam detektywem, a i ta zabawa wcale a wcale mi się nie podobała.
   Ruszyłam przed siebie, przepychając się przez tłum napierający na mnie ze wszystkich stron, próbujący dostać się jak najbliżej oceanu.
~A niech was rekiny pożrą - pomyślałam.
Ruszyłam w stronę pobliskiego lasu, przedzierałam się przez drzewa aż dotarłam na niewielką polankę. Nazbierałam drwa na opał i rozpaliłam niewielkie ognisko. Wyjęłam z torby poduszkę i koc. Postanowiłam otworzyć jedną z puszek i korzystając z rozpalonego wcześniej ognia, podgrzałam sobie pomidorówkę.
   Gdy zjadłam, położyłam się na plecach i spojrzałam w niebo. Mimo wczesnej pory ogarnęło mnie zmęczenie prawdopodobnie spowodowane podróżą. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.



* * *


  Usłyszałam nad sobą ciche głosy, i lekko uchyliłam jedną z powiek.
O qrwa.
   Nad moją torbą pochylał się jakiś chłopak, było ciemno więc nie widziałam go zbyt szczególnie. Miał ciemne włosy i był ubrany w biały podkoszulek i jeansy. Obok niego klęczał ... krasnoludek? Nie na pewno nie, ale w mitologii nigdy nic nie wiadomo. I właśnie zrozumiałam co się stało. Jak mogłam być taka głupia?! Naprawdę myślałam, że jak rozpalę ognisko to nikt nie zobaczy dymu?! Cholera!
  Niewiele myśląc odrzuciłam koc, wstałam i rąbnęłam krasnoludka poduszką.  Zerwałam z szyi naszyjnik który błyskawicznie zmienił się w miecz i zaatakowałam chłopaka. Mój przeciwnik miał jednak dobry refleks i zdążył odeprzeć uderzenie swoim mieczem. Parowałam i cięłam, aż powaliłam go na ziemię. O dziwo nie zranił mnie zbyt mocno, ale po policzku leciała mi strużka krwi. Z nim było ciut gorzej; wcześniej trafiłam go mieczem w udo.
 Nie długo jednak szczyciłam się moim małym zwycięstwem, ponieważ zapomniałam o krasnoludku który niepostrzeżenie zaszedł mnie od tyłu i dość mocno rąbnął mnie w plecy tym samym powalając mnie na ziemię. Chłopak zerwał się na równe nogi, usiadł na mnie okrakiem i jedną ręką unieruchomił mi ręce nad głową a drugą przyłożył mi do ust. Próbowałam go ugryźć ale mi się nie udało.
- Nie szarp się słonko. Nic ci to nie da.
Zaszczyciłam go mściwym spojrzeniem i zaczęłam mocniej się szarpać.
- Rolli - Zwrócił się do krasnoludka, ani na chwilę nie spuszczając ze mnie wzroku.- Podaj mi jej miecz.-Moje oczu powiększył się do rozmiaru talerzy. ~Własnym mieczem chcesz mnie zabić gnojku?! - Ładny, ze żelaza stygijskiego o ile się nie mylę. Zatrzymam go sobie.
  Pokiwał z uznaniem głową i chytrze się uśmiechnął. Jednak moją uwagę przykuło coś innego. Ktoś inny. Dziewczyna która pojawiła się za jego plecami, bardzo mi kogoś przypominała. Spojrzała na mnie a okulary spadły jej z nosa. Jej krwistoczerwone oczy przewiercały mnie na wylot. Chłopak odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął się.
- Nikogo nie znalazłam, była tu sama. - powiedziała nadal się we mnie wpatrując. W oczach zakręciły mi się łzy gniewu i bezradności. A ja chciałam ją ratować?!
- Dobrze. - odparł i wycelował we mnie moim mieczem, jednocześnie zabierając rękę z mojej twarzy.
- ASHLEY! NIECH NO TYLKO TEN KRETYN MNIE PUŚCI TO TAK CIĘ JEBNE W TEN TWÓJ GŁUPI ŁEB ŻE AŻ CI CZAPKA SPADNIE! - wrzasnęłam, na chwilę przestając przejmować się chłopakiem który właśnie przymierzał się do zabicia mnie.
- Ty ją znasz? - zapytał mnie, na chwilę opuszczając ostrze.
- Tak mi się wydawało. - syknęłam starając się wpleść w tę wypowiedź jak najwięcej jadu.
- To nie moja wina! - krzyknęła Ash.
- A co może moja?! Przyjechałam tu żeby cię ratować, po tym jak te głupie Harpie cię porwały! - krzyknęłam.
- Spóźniłaś się, Coll mnie uratował podczas gdy ty robiłaś nie wiadomo co z moim chłopakiem!
Na te słowa wreszcie przestałam się szarpać.
- Co? - spytałam osłupiała.
- Myślisz, że nie widziałam jak na siebie patrzycie?!
- Ja go nawet nie lubię!
- Jasne, na pewno to sobie wymyśliłam! - warknęła.
- Urok Blondynek, - wzruszyłam ramionami. - Wy już tak macie. Nieograniczona wyobraźnia to wasz znak rozpoznawczy.
- Powinnaś mnie błagać o litość! Jakbyś jeszcze nie zauważyła to ty jesteś przyparta do ściany! Nie ja!
- Chyba śnisz! - warknęłam i zwróciłam się do chłopaka. - No dalej zabij mnie! Na co czekasz?!

   Wzruszył ramionami i ponownie uniósł mój miecz w górę. Po raz kolejny żegnałam się z życiem, gdy nagle zobaczyłam jakiś ruch pomiędzy drzewami. Dylan pokazał mi na migi żebym była cicho i podkradł się od tyłu do Ashley, a Chris podbiegł  i zrzucił ze mnie Coll'a, jednak chłopak zdążył wbić mi miecz w brzuch. Nie wiedziałam co się wokół mnie działo, przed oczami pojawiły mi się ciemne plamy. ~Nie możesz zemdleć ~ powtarzałam sobie w myślach ~ Nie teraz.
   Kątem oka zobaczyłam, że Dylanowi udało się obezwładnić Ashley i przywiązać ją do drzewa, a teraz trzymał krasnoludka za nogi, głową w dół i zamaszyście nim machał. Pomimo powagi sytuacji rozbawiło mnie to. Gdy się zaśmiałam poczułam jak miecz wbija się coraz głębiej. Nie widziałam Chrisa i bałam się czy udało mu się pokonać Coll'a. Przed oczami mignęła mi twarz Kim - dziewczyny mojego brata. Czy to możliwe żeby tu była?
- Dasz radę Savi. Patrz na mnie! Nie zamykaj oczu! Uratujemy Cię! - szepnęła. A może krzyczała? Tego jednak nie byłam w stanie określić. Starałam się jak mogłam ale oczy same zaczęły mi się zamykać. Usłyszałam już tylko jak Kim woła Dylana na pomoc, a potem wszystko zalała ciemność.






*Uhh, poważnie się zrobiło. Spontan wali mi do głowy. Powiedziałabym wam tak mniej więcej co będzie dalej, ale sama jeszcze tego nie wiem. Tararararara, z góry przepraszam Adę i Mikołaja ale akcja jednak nie rozegra się dokładnie tak jak na początku myślałam i jak wam opowiadałam  :/ Mogę wam tylko zagwarantować, że Ash nie jest taka z własnej woli i mówiąc że to nie jej wina, nie kłamała. Mam nadzieję, że rozdział się podobał i że wprowadziłam troszkę zamętu w waszych głowach . Accio komentarze! XD

PS jak widzieliście, zmieniłam szablon i dodałam pasek z muzyką ;* piszcie czy u was też działa, jeśli nie, postaram się coś z tym zrobić :D








sobota, 17 maja 2014

VIII - Podróżuję cieniem


Dedykuję Adzie :)
- Jesteś wspaniała, 
zawsze potrafisz mnie pocieszyć
i poprawić humor!
Za to Ci właśnie dziękuję.

PS nadal czekam na twoje
nowe rozdziały 3:)


   Przez płacz, niewiele do mnie docierało. Wokół mnie walczyli ludzie, polegały potwory które wraz z wiatrem odchodziły w najgłębszą otchłań Tartatu. Półbogowie odnosili rany, zastępowali ich nowi. Ja wciąż siedziałam pod murem. Pozwalałam innym walczyć za siebie. Od odlotu harpii wszystko przestało mieć znaczenie. To mnie chciały, nie Ashley. Mnie. I to ja teraz nie mogłam pogodzić się z tym że zabrały ją. To powinnam być ja. A teraz od środka wypełniało mnie okropne uczucie pustki,  jakbym straciła coś bardzo ważnego... Nie coś, kogoś. Wiedziałam że ona nadal mogła żyć, ale należało spodziewać się najgorszego. Słyszałam w głowie podszepty intuicji "Ona nie umarła..." ale nie słuchałam ich. Ashley umarła.
   A teraz ja muszę ją pomścić.

   Wstałam i podniosłam miecz.
Podchodziłam do walczących.
Odpychałam ich i kilkoma sprawnymi ruchami zabijałam potwory.
Ziemia u moich stóp była usiana złocistym pyłem.
Działałam jak maszyna.
Nie...
Ja byłam maszyną.
Maszyną do zabijania.

   Nadal czułam bul, wyczuwałam każde najmniejsze zadraśnięcie. Tyle, że... nie obchodziło mnie to. Szłam dalej, ludzie ustępowali mi z drogi a potwory napierały coraz mocniej.
  Nie minęło pięć minut, a nie było już z kim walczyć. Wykończona upadłam na kolana i zakrztusiłam się złotym pyłem. Ktoś złapał mnie pod łokcie i pomógł wstać. Zaprowadzili mnie do mojego pokoju, opatrzyli rany. Zostałam wepchnięta do łazienki, kazano mi się odświeżyć. Zrobiłam to. Nic mnie nie obchodziło.
   Wpadłam na pomysł. Szybko wyszłam z pod prysznica, założyłam bieliznę, ciemne jeansy, podkoszulek na ramiączkach, czarno- szarą koszulę w kratę, związałam włosy w warkocza i założyłam moje czarne glany. Na szyi nadal miałam naszyjnik który dostałam niecałą dobę temu. Schowałam go pod koszulkę i wyszłam z łazienki, ruszając do pokoju. Nikogo nie spotkałam po drodze.
  Podeszłam do szafy i wyciągnęłam moją starą torbę sportową, wepchnęłam do niej jakieś ubrania, zapięłam ją i na palcach zeszłam na dół.
Usłyszałam głosy wydobywające się z jadalni i skrzydła szpitalnego. Zaciekawiona podeszłam do drzwi jadalni i zerknęłam przez dziurkę od klucza.
  Diana zawzięcie kłóciła się z jakąś kobietą której wieku nie potrafiłam określić. Równie dobrze mogła mieć lat sześćdziesiąt jak piętnaście. Za każdym razem gdy próbowałam bliżej jej się przyjrzeć obraz się rozmywał. I wtedy zrozumiałam. To była bogini! Dlatego nie mogłam jej się dokładnie przyjrzeć. Tylko co bogini miałaby tu...
To Hera! To o niej mówił Chris! Tylko co ona tu robiła?
   Jakieś dziwne przeczucie utwierdziło mnie w przekonaniu, że jednak wcale nie mam ochoty się dowiadywać. Po cichu odeszłam od drzwi i skierowałam się do kuchni. Pootwierałam szafki i wrzucałam do torby wszystko co się nawinęło. Od kukurydzianych chrupek w czekoladowej polewie, przez zupki chińskie i kanapki aż po napoje gazowane i wodę. Zamknęłam szafki, najpierw starannie ustawiając to co w nich zostało na pierwszy plan aby nikt w najbliższym czasie nie zorientował się, że cokolwiek zabrałam. Cicho zamknęłam drzwi pomieszczenia i wyszłam na taras, aby spróbować czegoś o czym ostatnio czytałam w bibliotece znajdującej się na drugim piętrze obok siłowni i zbrojowni.
   Powoli odzyskiwałam nadzieję, Ashley musiała żyć. A jak musiałam ją znaleźć.
   Swój miecz zawsze miałam przy sobie w postaci naszyjnika z czaszką i pomyśleć, że do niedawna nawet o nim nie wiedziałam. Powiedział mi dopiero mój brat Dylan.
 Bogowie, jak to dziwnie brzmi. Mój brat.
   Zarzuciłam na ramiona czarną skórzaną kurtkę, ponieważ nagle od północy zawiał lodowaty wiatr.
~ Zeusie, jeśli to ty to spieprzaj.~ pomyślałam, a niebo groźnie zabrzmiało i cisnęło błyskawicę. Zaśmiałam się szyderczo pod nosem. Nie bałam się go. W tej misji nikt nie mógł mi przeszkodzić. Ani rodzina ani przyjaciele.Nie ważne, że Chris obiecał mi, że pójdzie ze mną. To była droga którą musiałam odbyć samotnie.
   Zamknęłam oczy i pomyślałam o Ashley. Wyobraziłam sobie jej uśmiechniętą twarz, krwisto czerwone oczy zawsze tak starannie ukryte za okularami przeciwsłonecznymi i długie blond włosy. Pomyślałam o ziemi, o cieniu. Poczułam jak wiatr rozwiewa moje włosy, a moje ciało powoli zamienia się w kłąb czarnego dymu. W cień. Przed oczyma stanął mi piękny widok; ocean, palmy, piękne plaże i wulkan. Teraz już wiedziałam gdzie ją przetrzymują. Rozłożyłam ręce, a wiatr porwał moje ciało ze sobą.






* Jestem nawet zadowolona z tego rozdziału, może nie jest długi ale niebawem pojawi się nowy i myślę, że on wam to troszkę zrekompensuje. Wielu z was narzekało, że nie rozumie zachowania Chrisa ani postępowania Savi. Otóż to troszkę grubsza sprawa niż się wydaje, ale obiecuję, że z czasem wszystko się wyjaśni. Zamierzam wprowadzić do życia bohaterów troszkę więcej zamieszania i chaosu, wiec niedługo pojawi się osoba która troszkę ( lub bardziej ) namiesza.
   Jeszcze jedna sprawa - co do Hery. Pewnie zastanawiacie się co ona tam robi. No więc wam to i owo wyjaśnię. Hera jest kimś w rodzaju łącznika Olimpu i Siedziby. Mogło by się wydawać, że to Diana dowodzi Siedzibą jednak tak nie jest. Nad wszystkim co się tam dzieje władzę ma Hera, a Diana jest tak jakby jej podwładną. Większość mieszkańców Siedziby nie ma pojęcia o ingerencji tej bogini, ponieważ wiedza ta ciągnie za sobą ogromne niebezpieczeństwo i odpowiedzialność zarazem.
   Reszty dowiecie się później :)







niedziela, 11 maja 2014

VII - Chwile grozy



- ATAKUJĄ  SIEDZIBĘ!!!

   Zerwaliśmy się na równe nogi.
   Chris chwycił dwa miecze i rzucił mi jeden. Ja dostałam miecz w połowie wykonany z żelaza w połowie z niebiańskiego spiżu, a on dostał czarny, ze stygijskiego żelaza. Spojrzeliśmy po sobie i w tej samej chwili podrzuciliśmy broń w przeciwne strony. On chwycił swój a ja swój. No - od razu lepiej. W drzwiach przepchnęłam się do przodu i ruszyłam po schodach aby dostać się na dach. Nie wiedziałam jednak że dach w tym miejscu jest niekryty. Spojrzałam w lewo i zamarłam, w moją stronę leciał wielki smok. 
   Miał co najmniej cztery i pół metra długości, dwa metry szerokości i głowę wielkości tylnego koła od traktora. Turkusowo zielone łuski ciągnęły się od czubka głowy aż po kraniec ogona którym wywijał tak zamaszyście że po drodze wywalił kilka drzew z pobliskiego lasu. Miałam wrażenie że jego ogromne ślepia przewiercają mnie na wylot, co z resztą mogło być bardzo prawdopodobne. W moją stronę ruszyła ogromna kula ognia. Stałam tak bez ruchu, sparaliżowana strachem. Już czułam ciepło na twarzy i powoli żegnałam się ze światem kiedy poczułam silne szarpnięcie gdzieś z tyłu.
   To Chris objął mnie w talii i w ostatnim momencie przyciągnął do siebie, jednocześnie chowając się pod dachem.
- Dzięki. - westchnęłam z wdzięcznością. On jednak tylko lekko się uśmiechnął.
   W tej samej chwili usłyszeliśmy wybuch. Chris gestem pokazał mi żebym się nie ruszała a sam lekko wychylił się ponad balustradę otaczającą schody. Spojrzałam mu przez ramię. Ognista kula, początkowo wycelowana we mnie trafiła w wielki dąb stojący koło basenu na obrzeżach lasu, a ten zajął się ogniem. Na nic nie zdały się usilne próby ugaszenia drzewa przez nimfy leśne. Stare konary nie wytrzymały tej próby, drzewo zajęło się ogniem i po chwili runęło prosto do basenu. Jednak nawet woda nie ugasiła szybko rozprzestrzeniających się płomieni. Po chwili ogień zaczął piąć się po innych drzewach.
   Teraz powoli docierała do mnie powaga sytuacji. Gdyby nie Chris z którym tak nawiasem mówiąc nie byłam w za dobrych stosunkach, ogień trafił by we mnie. To mogło nie być drzewo. To mogłam być ja.
   Od rozmyślań oderwały mnie odgłosy walki tuż obok mnie. Chris biegł już w tamtą stronę, a ja ruszyłam za nim. Stanęliśmy obok krańca dachu i spojrzeliśmy w dół. Ujrzałam na dole ogromną Hydrę z pięcioma głowami, w tym jedną ziejącą ogniem. Na szczęście nie był to ogień grecki, ponieważ dało się go ugasić. Po kolorze łusek rozpoznałam w niej stworzenie morskie. Była zadziwiająco podobna do smoka który....
   Rozejrzałam się uważnie i spostrzegłam, że faktycznie - wszystkie stworzenia, od smoków począwszy, przez cyklopy i trytony a kończąc na hydrze - były pochodzenia morskiego.
- Dlaczego Posejdon miałby nas atakować? - spytałam. Chłopak spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Dlaczego uważasz, że to Posejdon? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Nie powiem zirytowałam się, bo cierpliwością niestety nie grzeszyłam ale postanowiłam wszystko mu wyjaśnić.
- Przyjrzyj im się. Co mają wspólnego? - westchnęłam.
- No nie wiem, wszystkie mają łuski? - spytał, a ja entuzjastycznie zaklaskałam jednak nadal patrzyłam na niego z politowaniem.
- Co jeszcze?!
- Są niebieskie?
- No! A teraz się rusz! Trzeba pomóc tym na dole! - wrzasnęłam przekrzykując wybuchy.
- A niby jak chcesz się tam dostać? Po schodach nie dotrzemy na czas. - pokręcił głową. Rozejrzałam się, spojrzałam na ziemię i wpadłam na genialny pomysł. Przerzuciłam nogi przez balustradę i jeszcze raz spojrzałam w dół. - Co robisz? Chyba nie zamierzasz skakać z trzeciego piętra?
- Zaufaj mi. - powiedziałam i gestem pokazałam mu, aby stanął obok mnie.
- Oszalałaś. - stwierdził.
- Jest czterdzieści dziewięć procent na to że rozplaszczymy się o glebę. - powiedziałam mu uczciwie aby wiedział na czym stoi.
- To mniej niż połowa. - Wzruszył ramionami, przeskoczył przez barierkę i stanął obok mnie. - Jesteś pewna?
- Nie. - przyznałam, patrząc mu w oczy.
- Okey, Valent. Masz jedną szansę, żebym potem nie żałował że ci zaufałem.
   Złapałam go za rękę, nie zwracając uwagi na jego dziwną minę, skoczyłam w dół ciągnąc go za sobą i w myślach pomodliłam się do ojca.
   "-Hej tato, emm... tak jakby zaraz przywalę o ziemię więc gdybyś mógł być tak miły i zrobić jakieś czary mary żebym przeżyła? Dzięki."

   Nie wiem jak, ale zadziałało. Byliśmy już jakiś metr od ziemi i właśnie wtedy przestałam wierzyć w powodzenie mojego planu, ale zamiast uderzyć w beton, odbiliśmy się od niego i łagodnie upadliśmy trawę. Taaa... bardzo łagodnie, no przynajmniej ja.
- Wygodnie ci? - spytał Chris leżąc pode mną na brzuchu.
- Nawet, nawet aczkolwiek jesteś bardzo kościsty. Myślałeś kiedyś o pójściu na siłkę? - zapytałam przekomarzając się z nim, jednak wstałam i wyciągnęłam rękę aby pomóc mu wstać.
- Bardzo śmieszne, ale tak jakby jesteśmy oblężeni więc no wiesz...?
- A, no tak...- powiedziałam, podniosłam swój miecz z ziemi i ruszyłam na pomoc Ashley która właśnie walczyła z harpiami które nijak nie pasowały do swych podmorskich legionów. Dziewczyna jednak właśnie pokonała swoją przeciwniczkę i ruszyła w moją stronę, krzycząc coś. Jednak dopiero gdy podbiegła na odległość kilku metrów usłyszałam co mówiła;
- Savi! Za tobą!
   Odwróciłam się w chwili w której dwie ohydne harpie wyciągnęły pazury by wbić je w moje ramiona i unieść się w powietrze gdy ktoś popchnął mnie na ziemię. Ashley skoczyła by odtrącić napastniczki ale mniejsza z harpii wytrąciła jej miecz z ręki a większa uniosła ją w powietrze.
   Rzuciłam się w tamtą stronę aby jakoś jej pomóc, ale ktoś z powrotem popchnął mnie na ziemię w chwili gdy kolejna kula ognia przeleciała jakieś trzydzieści centymetrów nad moją głową. Gdy znów spróbowałam się wyrwać, zobaczyłam twarz Chrisa tuż przy swojej.
- Uspokój się Valent!
- Musimy jej pomóc! - załkałam.
- I pomożemy. - Obiecał. - Ale musimy się wymknąć tak żeby nikt nas nie zauważył, bo Diana i Hera nas nie puszczą. Rozumiesz?
- Hera?
- Rozumiesz?!
   Pokiwałam głową i załkałam cicho. Musiałam jej pomóc, to mnie chciały harpie. To wszystko przeze mnie. Chris jakby czytając mi w myślach powiedział;
- To nie twoja wina. Znajdziemy ją i sprowadzimy z powrotem. - powiedział starając się mnie uspokoić, ale w jego oczach widziałam że sam nie do końca wierzy w swoje słowa.
   A potem zdarzyło się najdziwniejsze. Przytulił mnie pozwalając moim łzą splamić swój podkoszulek.



*Nowy rozdział już za kilka dni :* Wbijajcie na facebooka https://www.facebook.com/SaviValentblogi .

PS nie mogę uwierzy ile miałam wyświetleń, dziękuję! <3