- Nie wiem co mam robić. - powiedziałam chowając twarz w dłoniach.
- Jeszcze będzie dobrze. - powiedział pan wieczny optymista.
- Sam w to nie wierzysz. - westchnęłam spoglądając na niego.
- Wierzę.
- Akurat.
- To nic złego; wierzyć w coś. - Uparł się.
- Pewnie, że nie, ale po co się okłamywać?
- Po to ... - Zaczął tłumaczyć mi jak dziecku. Miałam ochotę go grzmotnąć. - Że można z taką wiarą, choć na chwilę zapomnieć o zmartwieniach. Mieć nadzieję. Czasem pomaga. - powiedział opierając głowę o ścianę, pod którą aktualnie siedzieliśmy. Korytarz był pusty, więc mogliśmy normalnie porozmawiać.
- Nadzieja matką głupich. - Prychnęłam i wstałam, otrzepując niewidzialny pyłek ze spodni.
- A więc jestem głupi! - Chłopak zerwał się z podłogi i stanął STANOWCZO zbyt blisko mnie, przewiercając mnie wzrokiem.
- Najwyraźniej. - powiedziałam, nie tracąc zimnej krwi. Przybliżył się jeszcze bardziej. Niemal stykaliśmy się nosami. Ja nadal nic sobie z tego nie robiłam. Nie działał na mnie tak jak by tego chciał.
- To ty jesteś głupia. - warknął, tracąc panowanie. - Bo nie widzisz nic po za czubkiem własnego nosa! Nie widzisz, że człowiek stara się żyć z tobą pod jednym dachem normalnie! Nie widzisz tego! A czemu?! Bo jesteś zajęta własnymi problemami, uważasz się za pępek świata i najzwyczajniej masz nas w dupie! A mnie w szczególności!
Ciężko przełknęłam ślinę nie wierząc w to co powiedział, patrząc w te jego zielone oczy, teraz pełne nienawiści. Chcesz wojny, panie mądry? To ją qrwa będziesz miał! - przyrzekłam sobie w myślach i odwróciłam się na pięcie nawet na niego nie spoglądając. Ruszyłam długim korytarzem w stronę schodów, a co za tym idzie - mojego pokoju. Potrzebowałam odciąć się od świata i już nawet wiedziałam jak.
Wpadłam jak burza do pomieszczenia, zamaszyście trzaskając drzwiami. Otworzyłam szafę i z najniższej półki wyciągnęłam moją - nadal nie rozpakowaną sportową torbę. Wszystko co do niej wrzuciłam, od czasu mojego wyjazdu na Hawaje nadal tam było. Nie przejmując się zimnem, zarzuciłam na siebie tylko ciemną bluzę z kapturem, zapinaną na suwak. Wzięłam torbę i po cichu domknęłam drzwi, skradając się korytarzem. Upewniwszy się, że mam oba naszyjniki na szyi, pchnęłam szklane drzwi, wychodzące na taras i ruszyłam przed siebie. Stanęłam jak wryta, widząc mojego brata i jego dziewczynę siedzących przy basenie na leżakach. Dylan grał na gitarze a Kim dopełniała melodię swoim perlistym śmiechem. Szczęście biło od nich na kilometr, aż mnie głowa rozbolała. Założyłam kaptur i starałam się nie zwracać na siebie ich uwagi, przechadzając się cieniem. Tak mi to qrwa wyszło, że zaczęłam poważnie myśleć nad karierą ninja.
- Savi? - Usłyszałam za sobą zdziwiony głos blondynki. Moich uszu już nie dobiegały dźwięki gitary. Udawałam, że nie słyszę i dalej szłam przed siebie, zmierzając w kierunku ciemnego lasu, który o dziwo nie napawał mnie strachem. - Savi!
Dziewczyna nie dawała za wygraną, ale ja również zamierzałam zostać przy swoim.
Poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię i odwraca w stronę przeciwną od tej w którą zmierzałam.
- Co ty wyprawiasz? - spytał Dylan, nadal mnie nie puszczając.
- Przechadzam się. - westchnęłam, stwierdzając z niewinnym uśmiechem.
- Wieczorem. Z torbą wyładowaną po brzegi. - kpił - Przechadzasz się do lasu?
- O gustach się nie dyskutuje. - stwierdziłam z przekąsem.
- Gdzie idziesz? - spytał, nie odpuszczając.
- Przed. Siebie. - powiedziałam akcentując każde słowo.
- Po co? - zapytała, milcząca od jakiegoś czasu Kim.
- Bo tu nie pasuję. - wyszeptałam drżącym głosem. - To nie miejsce dla mnie.
- A dla kogo? - prychnął Dylan. - Ogarnij się z tego swojego dołka i wracaj do środka., rozumiesz?
Powoli pustkę wewnątrz mnie zastąpiła furia.
- Nie jesteś moją matką! - warknęłam, wyrywając mu się.
***
Kretyn
Idiota
Zidiociały Kretyn.
Skretyniały Idiota.
Jak on mógł tak po prostu wykrzyczeć jej to w twarz? Przecież wcale tak nie myślał!
No właśnie. Nie myślał.
Teraz już wiedział do czego doprowadza nie myślenie.
Zapukał do jej pokoju i chciał to zrobić ponownie, ale niedomknięte drzwi same się przed nim otworzyły. Był w szoku. Pokój był pusty, łóżko rozgrzebane, szafa otwarta.
- Nie...- szepnął sam do siebie. - Nie!
Natychmiast rzucił się się w kierunku schodów i przeskakując po trzy lub cztery stopnie naraz szybko znalazł się na dole. Latał od pomieszczenia do pomieszczenia szukając jakiś śladów. Pędził właśnie do kuchni jednak po przebiegnięciu obok szklanych drzwi tarasowych coś kazało mu zawrócić. I faktycznie, gdy spojrzał przez szybę zobaczył ją. Nawet z daleka widział jaka była wściekła.
Zawzięcie kłóciła się z Dylanem i tą jego dziewczyną. Jak jej tam było? Kir? Kin? CHOLERA, NIEWAŻNE!
Otworzył szklane drzwi z takim rozmachem, że te nieomal wyskoczyły z zawisów. Nie przejął się tym jednak zbyt szczególnie i szybko podbiegł w kierunku kłócącej się trójki. Widać było, że gdyby tylko mogły, oczy brunetki ciskały by pioruny. Dylan starał się jakoś ją uspokoić ale raczej średnio mu to wychodziło.
- ...Nie jesteś moją matką! - warknęła dziewczyna, jednocześnie wyrywając rękę z uścisku brata.
- Co tu się dzieje? - Swoje pytanie skierował do przyjaciela, jednak cały czas wpatrywał się w te jej niezwykłe niebieskie oczy. Nie odwróciła wzroku, jakby stawiając sobie za cel, wygrać z nim te niemą wojnę na wzrok.
- Nic. Nie twoja sprawa. - powiedziała. Nie! Niemal wypluła te słowa. Przypomniały mu się jej pierwsze dni w Siedzibie gdy to oboje nie pałali do siebie jakąś szczególną sympatią.
- Chyba jednak moja. - odparł.
- A to niby czemu? - spytała podchodząc do niego i krzyżując ręce na piersi.
- Bo to moja wina.
- Odkryłeś Amerykę! - sarknęła. Czuł, że powoli przegrywa. Nie mógł pozwolić jej odejść. Nie teraz.
Złapał ją za ramiona i przyciągnął do siebie delikatnie. - Co robisz?
- Nie idź nigdzie. - powiedział, hipnotyzując ja wzrokiem, jednocześnie udając, że nie usłyszał pytania.
I tak nagle jak przyciągnął ją blisko siebie, tak samo nagle zniknęła.
Po prostu. W kłębie czarnego, nienamacalnego dymu. I już jej nie było.
*Rozdział krótki wiem :/ ale nie miałam weny a męczy mnie to stadium przejściowe mojego opowiadania. Ani to nie początek, gdzie dużo się dzieje. Ani nie koniec, gdzie dzieje się jeszcze więcej. I po prostu nie mam pomysłu na pisanie, w dążeniu do wymyślonych już przeze mnie późniejszych wydarzeń. Tak wiec notka jest taka... nijaka. Nie jestem z niej dumna, ale może komuś się spodoba :/
Dziękuję za motywujące komentarze :) widzicie, to nie tak trudno skomentować a i notka pojawia się szybciej ;) ( jest jaka jest, no ale ważne, że się pojawiła, nie? ) Podnoszę więc poprzeczkę ;) Ale spokojnie, nie jakoś makabrycznie wysoko.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
SZEŚĆ KOMENTARZY = NEXT
Dacie radę :) tak jak daliście ostatnio :) Zapraszajcie znajomych <3
Zapraszam również na rozdział drugi na blogu wakacyjnym ;)
Fajne. Oh nie umiem pisać komentarzy ale CZYTAM=KOMENTUJE
OdpowiedzUsuńLA.
Przeczytane, to jak Savi zniknęła z jego ramion było okrutne :C. I tak mi się podoba!
OdpowiedzUsuńPozdro, Czo ;3
mega rozdział nie mogę się doczekać następnego. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSuper rozdział :D Czekam na next...No i jak mogłaś?Czemu się nie pocałowali ? No czemu? :( Trudno...Mam tylko nadzieję,że niedługo do tego dojdzie :)
OdpowiedzUsuńEm :)
Rozdział jak zwykle świetny. :-)
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej :-D
Super rozdział, wcale nie jest nijaki :)
OdpowiedzUsuńWiem, że bardzo długo nie komentowałam
moje lenistwo mnie przeraża ;-;
Ale wiedz, że czytam twoje opowiadanie i wciąż czekam na więcej :3
Weny kochana ^^